Tą historią od kilkunastu dni żyje społeczność internetowa. Polskiej rodzinie, która wyemigrowała za pracą na Islandię, opieka odebrała trójkę dzieci, w tym jedno dwa dni po porodzie.
- Powiedzieli, że mamy 30 minut na pożegnanie się z malutką - mówi Adam Lechowicz, ojciec dzieci.
Dlaczego Polacy w tak brutalny sposób zostali pozbawieni dzieci? Nasza reporterka pojechała na Islandię, by poznać historię rodziny i dowiedzieć się czy islandzka opieka miała podstawy do takich działań.
Marzenia o lepszym życiu
Trzy lata temu Arleta i Adam wraz z nastoletnią córką przyjechali do Islandii. Marzyli o lepszym życiu. Zamieszkali w małym miasteczku Hetla, gdzie dostali pracę w zakładach przetwórstwa mięsnego.
- Przyjechaliśmy tutaj, żeby odłożyć sobie na dom i wrócić do Polski – tłumaczy Adam Lechowicz.
Opieka społeczna wsparła rodzinę trzypokojowym mieszkaniem w bloku socjalnym. Wkrótce na świat przyszła druga córka - Patrycja.
- Miałam dużą nadzieję przyjeżdżając tutaj. W Polsce nie miałam za dużych perspektyw. Chciałam, żeby moje dzieci miały wszystko, żeby były szczęśliwe – mówi Arleta Kilichowska.
Wkrótce po przyjeździe zaczęły się problemy wychowawcze z nastoletnią Martą. W związku z restrykcyjnymi przepisami dotyczącymi opieki nad dziećmi, jakie obowiązują na Islandii, rodzina trafiła pod kontrolę Barnavernd, komisji do spraw ochrony dzieci. Islandzkie prawo zezwala na ingerencję urzędników w stosunki pomiędzy rodzicami a dziećmi.
- Często było tak, że nie potrafiłyśmy ze sobą rozmawiać. Kłóciłyśmy się. Kończyło się tak, że jedna szła do pokoju, druga szła do pokoju i nie odzywałyśmy się do siebie nawet przez parę dni – opowiada Marta a jej mama dodaje, że prosiła o psychologa dla córki przez trzy lata.
- Myśleliśmy, że ona się zachłysnęła życiem na Islandii i przez to inaczej się zachowuje. Tutaj bardziej patrzą na sferę emocjonalną, by dziecko dobrze się czuło, żeby nie było stłamszone. Ona sama przyznała, że często traktuję ją jak dziecko i to jej nie bardzo pasuje – mówi matka.
Marta została odebrana rodzinie i trafiła do rodziny zastępczej.
- Chciałam zrobić mamie na złość i powiedziałam opiece społecznej, że często potrafimy się pobić. A tak nie było. Mówiłam tak, bo zauważyłam, że kłamstwami więcej zyskam. Tymi donosami chciałam zdobyć więcej wolności – przyznaje nastolatka.
Córka odwołuje oskarżenia
Po sygnałach na temat przemocy i utracie pracy przez rodziców, pracownice Barnavernd jeszcze baczniej zaczęły przyglądać się sytuacji domowej.
- Dali nam różne wytyczne. Mieliśmy chodzić do psychologów, lekarzy. My to wszystko robiliśmy – zapewnia pani Arleta.
Rodzina twierdzi, że stosowała się do zaleceń urzędników. Mimo to nieoczekiwanie odebrano też drugą córkę, dwuipółletnią Patrycję. Zastrzeżenia dotyczyły głównie higieny. Dziecko zabrano w asyście policji wprost z przedszkola. Pani Arleta była już wtedy w zaawansowanej ciąży z trzecim dzieckiem.
- Dwóch mundurowych weszło razem z opiekunką społeczną. Byłam nerwowa, dostałam skurczy. Z tego wszystkiego przewieziono mnie do szpitala. Napisano, że dziecko nie miało na przykład kurtki, że ma nieczystą pieluchę jak przychodzi do przedszkola. Nasze dzieci miały wszystko: i pampersy, i ubranka. To nie było jakieś zaniedbanie czy cokolwiek innego - twierdzi pani Arleta.
Patrycja trafiła do tej samej rodziny zastępczej, w której była już Marta. Wówczas nastolatka odwołała oskarżenia wobec matki.
- To nie była moja rodzina, ludzie, których kocham. Doceniłam swój dom – przyznaje Marta, która wkrótce po tym wróciła do domu. Jej siostrę jednak pozostawiono pod opieką obcej rodziny.
Opieka odbiera noworodka
Po powrocie Marty, rodzice mieli nadzieję, że odzyskają również młodszą córkę. W tym czasie pani Arleta trafiła do szpitala, gdzie urodziła Nikolettę. Urzędnicy chcieli, aby matka przeprowadziła się z noworodkiem do domu rodziny zastępczej, gdzie miała być pod nadzorem. Kiedy pani Arleta się nie zgodziła, urzędnicy wraz z policją pojawili się w szpitalu. Dwa dni po narodzinach, rodzicom odebrano dziecko.
- Przyszli i powiedzieli, że mają nadzieję, że oddam im dziecko bez użycia siły. To miał być dowód współpracy między nami. Pozwoliłam im ją wziąć – płacze pani Arleta - Żadna matka nie pozwoli, by jej dziecko szarpali.
Islandzcy urzędnicy sprawy nie komentują
Zabranie noworodka matce tuż po porodzie wstrząsnęło opinią publiczną w Polsce.
- Nie przypuszczałam, że instytucja, która ma pomagać i wspierać, przychodzi i odbiera dziecko w tak brutalny sposób. To jest dla mnie nieludzkie – mówi Urszula Sutkowska, znajoma rodziny.
Ale sprawa oburza także Islandczyków.
- Wszyscy byli zszokowani działaniami Barnavernd w tej sprawie. Moim zdaniem, po przeczytaniu wszystkich dokumentów, nie było podstaw, by dzieci były zabrane w ten sposób. Akcja odebrania dziecka ze szpitala, to złamanie praw człowieka – uważa Wiktoria Joanna Ginter, dziennikarka.
Urzędnicy Barnaverd odmawiają dziennikarzom komentarza w tej sprawie. Również rodzice dzieci żalą się na brak informacji.
- Cały czas słyszymy odmowy, że nie będą z nami rozmawiać. Nikt w zasadzie nie wychodzi do nas. Jak na razie my chcemy współpracować, a z ich strony tej współpracy nie widać – twierdzi Arleta Kilichowska.
Sprawą odebranych dzieci chce zająć się znany islandzki adwokat Stefan Karl Kristjansen. Ma nadzieję, że dzieci wrócą do rodziców na święta. Jednak na razie, urzędnicy zdecydowali, że dziewczynki przez kolejne dwa miesiące pozostaną w rodzinie zastępczej. Sprawa ma się wkrótce rozstrzygnąć w sądzie.