Została dawcą, straciła pracę

TVN UWAGA! 212231
- Pani dyrektor powiedziała mi, że gdyby wszyscy pracownicy w przedszkolu chcieli zostać dawcami szpiku, to ona nie miałaby pracowników i zamknięto by placówkę! - mówi nam Anna Lejk-Zalewska, która straciła wymarzoną posadę właśnie dlatego, że postanowiła uratować życie osobie chorej na białaczkę. Zgłoszenie w tej sprawie dostaliśmy na #tematdlauwagi.

To mąż zachęcił panią Anną, żeby zgłosiła się do fundacji DKMS. - Powiedział, że są ludzie chorzy, którzy potrzebują naszej pomocy. Że mamy w sobie lekarstwo i to piękna rzecz komuś pomóc - mówi nam Anna Lejk-Zalewska. Na odzew pani Anna nie musiała czekać długo. Okazało się, że jest bliźniaczką genetyczną i została wytypowana do oddania komórek macierzystych.

"Byłam zażenowana"

- Pobieramy je z krwi obwodowej albo ze szpiku po to, by ratować ludzkie życie. Leczą nowotwory krwi oraz ponad sto innych chorób - tłumaczy Dorota Wójtowicz-Wielgopolan, rzeczniczka fundacji DKMS, która rejestruje zainteresowanych ideą dawstwa szpiku.

Pani Anna poprosiła w fundacji DKMS o zaświadczenie, że przez dwa dni nie będzie jej w pracy właśnie dlatego, że zostaje dawczynią szpiku. Tego samego dnia, którego zaniosła je do przedszkola, dowiedziała się, że... traci pracę. - Pani dyrektor powiedziała, że nie może sobie pozwolić, żeby jej pracownik został dawcą, bo to się dla niej wiąże z kosztami, bo musi wziąć zastępstwo. Byłam zażenowana - mówi kobieta. Jeszcze tego samego dnia wieczorem pani Anna rozmawiała ze swoją byłą szefową przez telefon. Dopytywała, czy nie żałuje swojej decyzji. - Usłyszałam, że gdyby wszyscy pracownicy w przedszkolu chcieli zostać dawcami, pani dyrektor nie miałaby pracowników i zamknięto by placówkę! - nie kryje oburzenia kobieta.

"To jest teraz moja misja w życiu"

Reporterka UWAGI! usiłowała porozmawiać o tej sprawie z byłą pracodawczynią pani Anny, ale okazało się to niewykonalne: dyrektorka przedszkola najpierw zamknęła się w gabinecie na klucz, a potem postraszyła, że wezwie policję. Nie odpowiedziała na żadne pytanie.

Tymczasem pani Anna pojechała do warszawskiej kliniki na pobranie komórek krwi, aby przekazać je anonimowemu biorcy. - Jestem bardzo szczęśliwa, że tu jestem. To dla mnie wyjątkowa chwila - nie kryła emocji. - Na te komórki czeka chory człowiek, który jeżeli ich nie dostanie to umrze - komentowała hematolożka, dr Iwona Wyleżoł. - To jest teraz moja misja w życiu! - mówiła pani Anna, która już po oddaniu szpiku dowiedziała się, że pomogła uratować życie 65-letniej kobiecie z Belgii.

Za dwa lata - jeśli obie kobiety będą tego chciały - może dojść do ich spotkania.

podziel się: