Wygłodzone i chore. Interwencja w największym schronisku w Polsce

TVN UWAGA! 346374
Wygłodzone i wylęknione, poranione, z chorobami uszu i skóry – w takim stanie znajdowało się część zwierząt w Wojtyszkach – największym schronisku w Polsce.

Gehenna zwierząt w Wojtyszkach trwa od dawna. Po kolejnych sygnałach o cierpieniu zwierząt aktywiści organizacji prozwierzęcych zgłosili sprawę organom ścigania.

Wolontariusze, którzy weszli na teren schroniska, zobaczyli w boksach chore i wygłodzone psy. Zwierzęta miały problemy z poruszaniem się, były wylęknione.

- Zwierzęta są zaniedbane. Nie wychodzą z boksów, są całe w odchodach, są wycofane, boją się człowieka, są zdziczałe i nikt nad nimi nie pracuje – mówi Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt. I dodaje: - Owszem, w takim stanie pewnie też tutaj trafiały, natomiast nie może być tak, że zwierzę siedzi aż do śmierci, bo bije licznik dobowy – 8-10 zł za psa, schronisko na tym zarabia, a z psami nikt nie pracuje. Nie ma na to zgody, takie psy będziemy zabierać.

Umowy z gminami

W schronisku w Wojtyszkach przebywa około półtora tysiąca zwierząt z ponad sześćdziesięciu gmin. Niektóre z nich są odległe nawet o trzysta kilometrów. Za utrzymanie każdego psa gminy płacą od 6 do 10 złotych dziennie. Według danych Biura Ochrony Zwierząt w 2020 roku, do schroniska wpłynęło 6,6 mln złotych. W ciągu ostatnich pięciu lat – 34 miliony.

Każdy pies, który trafia do schroniska, generuje konkretny zysk. Zwierzęcy aktywiści zarzucają właścicielce Wojtyszek brak leczenia, uniemożliwianie adopcji oraz długotrwałe przetrzymywanie zwierząt dla pieniędzy.

- Wybrałam trzy pieski, którym chciałam pomóc. Moim zdaniem były wtedy najbardziej potrzebujące. Walcząc o tę trójkę psów, w ciągu trzech miesięcy, wykonałam setki telefonów i za każdym razem słyszałam odmowę. Że co najwyżej mogą dać mi jednego, ale nie tego, którego chcę - opowiada pani Beata.

Opiekę nad zwierzętami w Wojtyszkach sprawuje Anna S., wdowa po założycielu schroniska – Longinie S.

- [Właścicielka schroniska – red.] nie daje psów do adopcji, pytanie zasadnicze brzmi, czego się boi? Czy te psy są w tak złym stanie, czy te psy mają tam być i mają zarabiać? Czy to jest jedyne miejsce, gdzie one muszą być skoszarowane i musi być ich aż tyle? – denerwuje się Elżbieta Andrzejewska z Fundacji Medor.

Anna S., mimo prób, nie chciała z nami rozmawiać.

Psy widma?

Sytuacji zwierząt w Wojtyszkach przyglądamy się od wielu lat. W przeszłości psy były przetrzymywane w dużych boksach, w których zagryzały się. Liczba zwierząt podawana w dokumentacji nie odzwierciedlała tej rzeczywistej. Tymczasem, pobieżne kontrole Inspekcji Weterynaryjnej nie wykazywały uchybień.

- Od kiedy ona [Anna S.] objęła rządy w schronisku, jest jeszcze gorzej niż było za czasów Longina, bo teraz nie można wejść na teren schroniska, psy są wywożone do ludzi na taczkach, ze związanymi pyszczkami, pokrwawione. Łapki są powiązane, a psy są totalnie przerażone – opowiada pani Beata. I dodaje: - Tam wychodzą psy, które są na przykład podziurawione śrutem, siedzą tam od szczeniaka, po dziewięć lat i skąd jest śrut w ich ciele? Do tych psów strzela się, kiedy się gryzą. Gdyby w tym schronisku wszystko było w porządku, to byłoby one otwarte dla ludzi.

Ostatnia interwencja

Jak relacjonuje Grzegorz Bielawski, podczas interwencji w Wojtyszkach policja odnalazła w chłodni martwe psy.

- Takich zwierząt było dużo, zdarzało się, że była sama głowa, a nie było tułowia. Były też szczeniaki – opowiada Bielawski.

Po interwencji chcieliśmy porozmawiać z obecnymi na miejscu przedstawicielami Inspekcji Weterynaryjnej. Bez skutku.

- Tu było prowadzonych wiele kontroli przez Inspekcję Weterynaryjną, które wykazywały, że wszystko jest w porządku. Jak można sprawdzić dobrostan 3 tys. zwierząt przez pięć godzin w dwie osoby? A my podejrzewam będziemy tutaj tydzień, a sprawdza dobrostan 100 osób. Kontrole Inspekcji Weterynaryjnej są kontrolami fikcyjnymi – uważa Bielawski.

- Każdy pies przychodzący do schroniska, powinien być oznakowany. W wielu schroniskach odbywa się to poprzez implantację mikrochipu. Kiedy spłynęły do nas wszystkie chipy schroniska w Wojtyszkach, to się okazało, że chipy zaczęły się duplikować. I za jednego psa płaciło pięć gmin. Nie zdarzyło się nigdy, żeby te pięć gmin przyjechało jednocześnie na kontrolę do schroniska – mówi Elżbieta Andrzejewska.

100 odebranych zwierząt

Podczas interwencji wolontariusze odebrali właścicielce schroniska ponad sto zwierząt. Były nieleczone i wygłodzone.

Ostatecznie właścicielka schroniska nie zdecydowała się na spotkanie z nami. Chętnie udzielała się natomiast w mediach publicznych, krytykując działania Pogotowia dla Zwierząt.

- Trudno zarzucić, że działania Pogotowia są bezprawne skoro jesteśmy tam z policją oraz prokuraturą i wykonujemy normalne czynności. Zajmujemy się codziennie odbieraniem skrzywdzonych zwierząt – mówi Grzegorz Bielawski. I dodaje: - Przy każdej interwencji, każdej rozprawie sądowej, zawsze podnoszone są zarzuty, że działamy nielegalnie, że Bielawski ma wyroki za to, że nie oddał ludziom zwierząt, a to były zwierzęta zagłodzone. Mogę powiedzieć, że mam cztery wyroki skazujące na swoim koncie za to, że nie oddałem zwierząt ludziom, którzy się nad nimi znęcali, mam jeszcze 11 wyroków uniewinniających.

Wolontariusze szukają teraz nowych domów dla odebranych psów. Bliższe informacje o adopcjach i o tym, jak pomóc znaleźć można na profilu facebookowym i stronie Pogotowia dla Zwierząt.

podziel się:

Pozostałe wiadomości