Poruszające pożegnanie ojca z Tomaszem Mackiewiczem. „Dla mnie on żyje”

TVN UWAGA! 255700
O odwołanej akcji ratunkowej, wygasającej nadziei i tęsknocie opowiedział Uwadze! ojciec Tomasza, Witold Mackiewicz. Jego niezwykle poruszające wyznanie jest próbą pożegnania się z synem.

Dramatyczne wydarzenia na szczycie Nanga Parbat w Himalajach oraz akcja ratunkowa Elisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza, poruszyły serca Polaków. Mimo prób i wielkich nadziei nie udało się dotrzeć do polskiego himalaisty. Mackiewicz zginął w górach.

Pożegnanie syna z ojcem

Z ojcem Tomasza, Witoldem Mackiewiczem, spotkaliśmy się w rodzinnej Częstochowie. To była jego pierwsza rozmowa mediami, po śmierci syna. Jak sam przyznał, stała się też próbą pożegnania się z utraconym synem.

- To, że straciłem syna dotarło do mnie niedawno. Przyszło to, co mnie uwolniło od nadziei, która się jeszcze gdzieś tliła. Napisałem o tym wiersz – przyznaje Witold Mackiewicz.

„Śpij synku na Nanga Parbat wtulony w puszysty śnieg, biały

Nie straszne ci już srogie burze, broniące wejścia do chwały

Śnij synku o naszych dysputach, które nie jedną noc trwały.

Teraz już znasz odpowiedź, jak wielki jest Bóg, jak wspaniały”

Akcja ratunkowa

24 stycznia, kontakt z Tomaszem Mackiewiczem, który wraz z Francuzką Elisabeth Revol próbował atakować szczyt Nanga Parbat, urwał się. Dzień później, w mediach zaczęły pojawiać się informacje o nagłym pogorszeniu się stanu zdrowia polskiego himalaisty. Rodzina Mackiewicza z wielkim niepokojem i niecierpliwością, śledziła bieżące doniesienia medialne.

- Wiedziałem, że zdobył szczyt. On tam na górze nie mógł tego zobaczyć. Była już późna godzina. Powiedział Elizabeth: nie widzę twojej czołówki. Ona się wtedy wystraszyła, zaczęła go ściągać w dół. Przeszło tysiąc metrów ona go ciągnęła, wspomagała. On się na niej opierał. Doszli do szczeliny, bo nie trafili na namiot, który zostawili. Tam go otuliła i powiedziała, że ma informację, że musi zejść jeszcze tysiąc metrów niżej, a po niego przylecą helikopterem – opowiada Witold Mackiewicz.

Rozpoczęła się akcja ratunkowa. Pod Nangę ruszyli stacjonujący około 200 kilometrów dalej, himalaiści polskiej wyprawy na szczyt K2. Tymczasem, Elisabeth Revol schodziła, ale sama. Źle czującego się Tomka, zostawiła w jamie śnieżnej. Mackiewicz miał już silne objawy choroby wysokościowej. Do rodziny docierały sprzeczne informacje.

- Medialna informacja była taka, że Elizabeth zostawiła Tomka w stanie agonalnym. A informacja do Ani, partnerki Tomka, która płynęła przez Francję była taka, że Tomek jest do uratowania. Że owszem, dopadła go ślepota śnieżna, ale jest w stanie zejść przy jakiejś pomocy – opowiada Witold Mackiewicz.

Wspinacze Denis Urubko i Adam Bielecki dotarli na wysokość sześć tysięcy metrów, tam odnaleźli Elisabeth Revol. Była wycieńczona, miała odmrożone dłonie i stopy. Po udanej próbie przejęcia himalaistki, akcję ratunkową - zakończono.

„To był nóż w serce”

- Słowa pana Krzysztofa Wielickiego [kierował wyprawą na K2], że on nie pozwoli, by po Tomka szli, były dla mnie nożem w serce – przyznaje ojciec Tomasza Mackiewicza.

Choć przyznaje, że nie jest ekspertem ma zwyczajnie za odwołanie akcji ratunkowej.

- Nie mnie to oceniać, dlatego, że ja nigdy nie byłem powyżej Kasprowego, a na Kasprowym była piękna pogoda. Nie wiem jak w górach jest, gdy jest śnieżyca i minus 40 stopni. Decyzja mogło być słuszna, ale decyzja o odwołaniu chłopaków, którzy siedzieli jeszcze cztery dni pod Nangą, którzy jeszcze mogli podjąć próbę. Tkwił we mnie potężny niedosyt. To był ten nóż w serce. Zabolało strasznie – przyznaje Mackiewicz.

„Góry dawały mu wolność”

Witold Mackiewicz opowiadał o pierwszych kontaktach Tomasza z górami.

- Mówił, że kiedy człowiek jest sam, tyle rzeczy może przemyśleć. I, że osiągnięcie celu nie jest najważniejsze. Najważniejsza jest droga do tego celu. Góry dawały mu wolność – podkreśla ojciec Tomasza.

W jednym z ostatnich nagrań himalaisty padają takie słowa.

- Jestem tutaj bliżej Boga. Ze względu na strach. Przed śmiercią, kalectwem, bólem i cierpieniem – mówi Tomasz Mackiewicz.

Akt zgonu

Witold Mackiewicz z Pakistanu otrzymał akt zgonu syna. Jako datę śmierci wspinacza, przejęto 30 stycznia. Ojciec Tomasza przyznaje, że nadzieja wciąż się w nim tliła.

- Gdy w urzędzie stanu cywilnego dowiedziałem się, że jeszcze nie jest gotowy… coś zapukało, a może to się dzieje specjalnie? Żeby coś się zadziało? To, co się często w życiu Tomka wydarzało. Gdy byliśmy przekonani, że Tomka już nie ma, a po miesiącu nagle Tomek objawiał się - mówi.

Czy ojciec nie wierzy do końca w śmierć syna?

- Uczucia mówią nie. Rozum mówi tak – przyznaje Witold Mackiewicz.

- Ja go kochałem i kocham. Dla mnie on żyje – zaznacza.

Uzależnienie

W młodości Tomasz Mackiewicz zmagał się z uzależnieniem od heroiny. Uratowała go terapia.

- Wtedy byłem w złym stanie zdrowia. Lekarze powiedzieli, że mam dwa, trzy miesiące życia. Tomek uciekał do kolegów. Gdy dotarło do mnie, że jest już głęboko uzależniony, powiedziałem mu, Tomek nie chce patrzeć jak umierasz i opuść mój dom. Wtedy on się przestraszył i powiedział: tatuś, ja sobie z tym już nie radzę. Powiedziałem, że pójdziemy tam, gdzie mogą mu pomóc. Został skierowany do ośrodka monarowskiego w Gaudynkach. Po 2,5 roku wyszedł – opowiada ojciec Tomasza.

Mackiewicz zerwał z nałogiem, choć góry były, jak uzależnienie.

- To dobry obraz człowieka, który z uzależniania wyszedł w coś, co jest wspaniałą rzeczą. Nawet, gdyby była to ucieczka od codzienności. Kłopotów. To była ucieczka w rozwój. Z gór wracał innym człowiekiem. Miał inne relacje z ludźmi. Był wyciszony, pokorny do życia – mówi Witold Mackiewicz.

Pogrzebu nie będzie

Ojciec na koniec podkreśla, że nie chce pogrzebu syna.

- Pogrzeb byłby jakimś teatrem – mówi ojciec himalaisty. - Jeżeli są jacyś ludzie, którzy oferują się, że pójdą po Tomka, to ja mówię „nie”. Niech on tam zostanie, tam gdzie jest.

podziel się:

Pozostałe wiadomości