Nowi sąsiedzi nie dają im żyć. „Zdechniesz, ledwo już łazisz”

TVN UWAGA! 5352016
TVN UWAGA! 5352016
Wyzwiska, obrażanie, poniżanie i groźby. To codzienność mieszkańców jednej z wsi. Wszystko przez sąsiadów, którzy wprowadzili się tam niedawno i mają uprzykrzać reszcie życie.

Miejscowość, w której rozgrywa się konflikt, przez lata była spokojną wsią na Pomorzu Zachodnim. W większości jej mieszkańcy żyją tam od urodzenia, w zgodzie i przyjaźni. Od ponad roku, kiedy wprowadziła się tam para z dwójką dzieci i kilkoma psami, spokój został zamieniony w koszmar.

- Zaczęło się od psów. Nie dbali o nie, wyjeżdżali i zostawiali je na tydzień. Były uwiązane na łańcuchu, ale uciekały. Tak zaczęło się zgłaszanie tego m.in. na straż miejską. Oni stwierdzili, że ja to zgłaszam i zaczęli mnie wyzywać – opowiada pani Marzena.

Najbardziej obrażani są mieszkańcy, którzy żyją w najbliższym sąsiedztwie Czesława J. i jego partnerki Iwony O., choć obrywa się tam każdemu, kto stanie na ich drodze.

- Mieszkam o jeden płot dalej. Nie wszystko słyszę, bo zakładam słuchawki i słucham audiobooków. Wydeptałam sobie też ścieżkę przez łąkę i chodzę tak, żeby mnie nie widzieli. Wynoszę śmieci wtedy, kiedy oni wyjeżdżają do miasta – opowiada pani Teresa.

- Któregoś razu jego żona, czy kto to dla niego jest, woła: „Patrz, taka… wyszła właśnie z nory”. To było o mnie. Brzydko mi powtarzać takie wulgaryzmy. Padało np.: „Zdechniesz, ledwo już łazisz”. Jak mąż wyszedł ze szpitala to padło: „Ty jeszcze żyjesz? Nie zdechłeś?”. Strach koło nich przechodzić – ubolewa pani Maria.

Pan Rajmund

Według mieszkańców para nowych sąsiadów nie pracuje. Przeprowadzili się do ich miejscowości z Opolszczyzny, a wspólnie z nimi przyjechał pan Rajmund, mężczyzna, którym się opiekują.

- Jak tutaj się sprowadzili, to pomyślałam, że sprzedają ojcowiznę i tak jest, ale nie swoją. Zmanipulowali człowieka [pana Rajmunda – red.], umarła mu matka i facet zaczął pić. Był samiuteńki jak palec. Sprzedali jego dom i żyją za jego pieniądze rozrzutnie, już półtora roku– mówi pani Teresa.

- Któregoś razu próbowałam podać panu Rajmundowi paczkę z jedzeniem, na co powiedział: „Niech pani nie podchodzi, bo będzie dym”. Powiedziałam mu, że przecież tych ludzi nie ma w domu. A on na to: „Ja im powiem, jak mnie upiją” – przytacza pani Teresa.

Pan Rajmund pochodzi z niewielkiego miasteczka na Opolszczyźnie. Do niedawna mieszkał samotnie i to tam poznali go Czesław J. i Iwona O.

- Sprawa zaczęła się od miejscowości, gdzie mieszkał pan Rajmund. Miał tam dom i działki budowalne. To małżeństwo zdołało sprzedać kilkanaście jego działek. On sam udzielił im pełnomocnictwa. Działki były warte około 2,5 mln zł. Do sprzedania zostały jeszcze trzy działki. Dlatego ten człowiek wciąż jest dla tego małżeństwa taką wartością – tłumaczy Jolanta Jasińska-Mrukot, dziennikarka serwisu Opowiecie.info.

Więcej poszkodowanych?

Sprawą zajmowały się opolskie media i okazało się, że pan Rajmund nie jest jedyną osobą, którą zaopiekowała się para. Ofiarą Czesława J. i Iwony O. miał paść również pan Andrzej, który mieszkał także na Opolszczyźnie. Z własnego domu trafił ostatecznie do schroniska brata Alberta.

- Pan Andrzej został przywieziony do urzędu gminy, żeby się wymeldować ze swojego domu. „Opiekunowie” sprowadzili go na parter urzędu i zostawili, sami odjechali. Ten mężczyzna wyciągnął plastikową butelkę po nalewce i powiedział, że mu dali, żeby było mu raźniej. Okazało się, że wypił prawie litrową naleweczkę przed podpisaniem naszego wniosku. Wójt wezwał patrol policji, badanie alkomatem wykazało, że miał około 2 promile - opowiada Krzysztof Lech, zastępca wójta gminy.

- Ta para wykorzystuje sytuacje prawne i luki prawne, a do tego łatwowierność wielu osób. Mam wrażenie, że jeżdżą po Polsce i wyszukują osoby dysfunkcyjne, niezaradne życiowo i samotne – uważa Jolanta Jasińska-Mrukot.

„Chcieli sprzedać nie swój dom”

Tropy prowadzą też do kolejnej małej miejscowości na Opolszczyźnie, gdzie para miała opiekować się starszym małżeństwem w zamian za mieszkanie z nimi. Po krótkim czasie właściciele umarli, a po ich śmierci Czesław J. i Iwona O. potraktowali nieruchomość jak swoją, mimo że spadek należał się krewnym zmarłych.

- Chcieli sprzedać nie swój dom. Uważali, że to oni są właścicielami. Ostatecznie, na początku 2017 roku nieruchomość została sprzedana, ale innej właścicielce. Ci państwo razem z dziećmi dalej tam mieszkali. Sprawa zakończyła się w sądzie wyrokiem eksmisyjnym – mówi mec. Tomasz Orgacki. I zaznacza: - Pięć lat tam mieszkali nie uiszczając nawet 1 zł za najem.

Byliśmy z kamerą w tej miejscowości. Mimo że para od ponad roku już tam nie mieszka, ludzie boją się opowiadać o pięciu latach obcowania z nimi. Toczą się jeszcze także sprawy w sądzie. Czesław J. miał m.in. rzucić siekierą w jednego z sąsiadów.

- To było straszne. Oni wyzywali, krzyczeli, ja nawet do ogródka starałam się nie wychodzić, bo on od razu zaczepiał. Bywało, że stał z piwem na ulicy i mówił: „Dzień dobry, stara k…”. Bez przerwy wzywaliśmy policję, ale to nic nie pomagało. Oni dalej robili swoje – słyszymy od jednej z mieszkanek.

Staraliśmy się porozmawiać z Czesławem J. i Iwoną O. Przed ich domem poza naszą ekipą pojawili się też mieszkańcy wsi.

W trakcie wymiany zdań ze strony mężczyzny padło m.in.;

- A ty co? D… cię swędzi?

- Ta pani jest chora psychicznie.

- Posłuchaj, szmato gruba. Zamknij d…

- Serdecznie ch… wam w d…

- Ta wiedźma rozpuszcza plotki. Codziennie wyjeżdżamy z domu, a jakaś szmata dzwoni do GOPS-u, że nie wypuszczamy córek z domu.

- Ciekawe, czy byłby pan zadowolony, jakby miał pan porypanych sąsiadów? – pytał Czesław J. reportera.

Podczas naszej wizyty okazało się, że pan Rajmund uciekł z domu Czesława J. i Iwony O. Ze schroniska w Trzebiatowie został zabrany na Opolszczyznę, przez wójta jednej z gmin.

- Uciekłem, bo to dla mnie się bardzo źle skończy. Zostanę bez niczego. Oni zaczęli wyzywać sąsiadów, a później i mnie, po to, żeby się mnie pozbyć. Moim zdaniem oni manipulują ludźmi. Mnie na pewno zmanipulowali – mówi mężczyzna.

- Wcześniej zaczęli do mnie przyjeżdżać, pytali czyje to jest, chodziło o ziemię. Powiedziałem, że moje, a miałem 4,5 hektara. Zgodziłem się na to wszystko [co zaproponowali – red.] za opiekę. Mieli mi kupić dom i zapewnić wikt i opierunek. Działki podzielili i niby wzięli za nie milion złotych. Zostały mi teraz cztery działki. Niby, bo dowiedziałem się o tym od innych ludzi – opowiada pan Rajmund.

Wyroki

W sprawie uporczywych sąsiadów toczą się procesy. Zapadły też nawet wyroki, ale nie zmienia to nic w ich zachowaniu.

- Część tych postępowań została zakończona prawomocnymi wyrokami nakazowymi. Czyny im zarzucone są następujące: zakłócanie spokoju, nie zachowanie należytych środków ostrożności przy trzymaniu psów. Wobec obojga został wydany wyrok nakazowy za to, że złośliwie zakłócali spokój swoim sąsiadom, poprzez ich wyzywanie, poniżanie, denerwowanie. Za te czyny wymierzona była im kara od 200 do 500 zł. Toczy się jeszcze jedno postępowanie z prywatnego aktu oskarżenia o zniewagi – mówi Michał Tomala, rzecznik Sądu Okręgowego w Szczecinie.

- U nas się jeszcze nic nie skończyło, dopiero się rozwija – obawia się pani Maria. - Marzymy o spokoju, żeby można było spokojnie wyjść na podwórko. Ale jak oni są, to nie mamy ani spokoju ani życia – kwituje pani Marzena.

podziel się:

Pozostałe wiadomości