"Zabito męża, nie udzielono mu w porę pomocy"

TVN UWAGA! 228833
Szpitalne Oddziały Ratunkowe to miejsca, gdzie pacjenci wymagający szybkiej pomocy powinni ją natychmiast otrzymywać. Tyle teoria. Praktyka jest zupełnie inna. Pacjenci na przepełnionych SOR-ach czekają godzinami. Historia, o której teraz mówimy, zakończyła się tragedią.

Bogdan Ługowski trafił do Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. T. Marciniaka z powodu choroby wrzodowej. Mężczyzna liczył na szybką pomoc. Tymczasem musiał czekać ponad dziewięć godzin na badanie i piętnaście godzin na operację. Po dziewięciu dobach od operacji mężczyzna zmarł. - Zabito męża, nie udzielono mu w porę pomocy - uważa żona pana Bogdana Mariola Ługowska. - Spędziłam z mężem tyle godzin w szpitalu, że wiem, co się wydarzyło, wiem, co się działo - zaznacza.

"Zapytałam, czy w szpitalu jest tylko jeden chirurg"

Pan Bogdan na wrzody żołądka chorował od ośmiu lat. Gdy 25 stycznia 2017 roku mężczyznę nagle zaczął boleć brzuch, a potem poczuł się bardzo źle i zaczął wymiotować, jego żona od razu wezwała karetkę, która na sygnale zawiozła mężczyznę do szpitala.

- Ratownik powiedział, że na pewno będzie operowany, bo coś z wrzodem się stało - wspomina Mariola Ługowska. Po przyjeździe na Szpitalny Oddział Ratunkowy o godz. 22:33 mężczyzną jednak nikt się nie zajął. - Nie przyszedł do męża żaden lekarz - mówi żona pana Bogdana. Jak dodaje, była informowana, że w szpitalu lekarz jest, ale trwa poważna operacja i nie może opuścić oddziału. Przyjść miał, gdy tylko zakończy się zabieg. - Zapytałam, czy w szpitalu jest tylko jeden chirurg. Nie było żadnej odpowiedzi - wspomina pani Mariola.

Mężczyzna został przewieziony na oddział chirurgii dopiero nad ranem i - jak twierdzi jego żona - dopiero po dziewięciu godzinach zbadał go chirurg. Według relacji pani Marioli, lekarz wykonał badanie tylko dłońmi, bez użycia żadnego specjalistycznego sprzętu.

Najgorsza wiadomość

Na badanie USG jamy brzusznej pan Bogdan czekać musiał jeszcze dłużej. Wykonano je dopiero w południe, po 15 godzinach od przyjęcia do szpitala. Okazało się, że w wyniku pęknięcia wrzodu doszło do zapalenia otrzewnej. Lekarze podjęli decyzję o natychmiastowej operacji.

- Otrzymałam informację, że wrzód przebił powłoki brzuszne, jest wstrząs septyczny, stan jest poważny - wspomina pani Mariola.

Dobę po operacji lekarzom udało się ustabilizować stan pacjenta, a po kilku dniach pan Bogdan z oddziału intensywnej terapii trafił na oddział chirurgii. Rodzina mężczyzny była zapewniana przez lekarzy, że będzie wracał do zdrowia. Niedługo potem otrzymali jednak najgorszą wiadomość.

- Dzwonił do mnie lekarz, dosłownie cytuję: "bardzo mi przykro, w nocy o 2:20 zmarł pan Bogdan" - wspomina żona mężczyzny. - To była dla nas tragedia. Zapewnienia lekarzy nic nie dali. Nie wierzyłam, myślałam, że jak pojedziemy do szpitala, że to nie mąż - płacze kobieta.

"Przyszedł najszybciej jak mógł"

Bliscy pana Bogdana nie mogą się pogodzić z jego śmiercią i są przekonani, że gdyby nie musiał czekać kilkunastu godzin na badanie i operację nie doszłoby u niego do wstrząsu septycznego, przez co jego stan po operacji nie byłby taki ciężki.

W czasie poniedziałkowej Uwagi! po Uwadze zastępca dyrektora ds. lecznictwa Maciej Ziombka twierdził, że już na SOR-ze chirurg badał pana Bogdana. Mężczyzna miał dostać też leki, a operacja została wykonana zaraz po zdiagnozowaniu perforacji wrzodu żołądka.

- Wtedy, kiedy pacjent się u nas pojawił, my nie mieliśmy tej wiedzy, że to pęknięty wrzód żołądka. Dopiero później zostało zdiagnozowane ostre zapalenie otrzewnej i perforacja wrzodu żołądka - mówi dr Maciej Ziombka, zastępca dyrektora ds. lecznictwa wrocławskiego szpitala. Jak twierdzi, chirurg przyszedł najszybciej, jak tylko mógł.

Sprawa w prokuraturze

Wyniki sekcji zwłok potwierdziły, że po perforacji wrzodu żołądka u pana Bogdana, pomimo wykonania operacji i podawania antybiotyków, doszło do ropnego zapalenie otrzewnej. Z Maciejem Ziombką byliśmy umówieni na rozmowę w szpitalu, jednak w dniu nagrania dyrektor ds. lecznictwa zmienił zdanie i odesłał nas do dyrektora naczelnego. Ten nie zgodził się z nami porozmawiać. Poinformował nas, że jest prowadzone postępowanie wyjaśniające i do czasu jego zakończenia szpital nie będzie udzielał żadnych informacji w tej sprawie.

Do tej pory nie wiadomo, czy ktoś próbował reanimować pana Bogdana tej nocy, kiedy zmarł. Z dokumentacji medycznej wynika, że bezpośrednią przyczyną jego śmierci była niewydolność krążeniowo-oddechowa. Żona pana Bogdana jest przekonana, że doszło do zaniedbań w leczeniu męża, dlatego o sprawie postanowiła zawiadomić prokuraturę.

podziel się:

Pozostałe wiadomości