Wstrząsająca śmierć dziecka

TVN UWAGA! 147982
Pierwsze informacje w tej sprawie wskazywały na potworną zbrodnię - tak potworną, że policjanci natychmiast porównali ją do sprawy dzieci zamordowanych przez rodziców i ukrytych w plastikowych beczkach. Co naprawdę zdarzyło się w czwartkowy wieczór na wsi pod Skierniewicami i dlaczego doszło do tragedii?

- On się cieszył, że Bogusia jest w ciąży. Mówił, że już tu nie będą mieszkać, bo będą się starać o lepsze mieszkanie. A co się stało w tamtym momencie, czy ona zaczęła rodzić, czy było ciemno, byli oboje pijani... Nawet nie wiem, co myśleć na ten temat. On nie był jakiś furiat. To on zadzwonił i wyszedł po pogotowie, żeby poszli tam do niej - opowiada sąsiad pary.Ratownicy zawieźli 34-letnią, nieprzytomną kobietę do szpitala nie podejrzewając, że w rozwalającym się domu we wsi Krężce doszło do zdarzeń trudnych do opisania.- Pani doktor była pewna, że jest to po prostu poronienie. Spodziewała się, że będzie ratować dziecko. Natomiast to, że znalazła tylko głowę dziecka, była dla niej szokiem. Z pacjentką nie było żadnego kontaktu, była nieprzytomna od upojenia alkoholowego, a ponieważ nikt z nią nie przyjechał, to nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło - mówi dr Jacek Sawicki, dyrektor Szpitala w Skierniewicach.Szpital powiadomił policję, a funkcjonariusze natychmiast pojechali do Krężec. W chałupie na skraju wsi nie było już jednak nikogo.- W związku z tym, że nikt nie otwierał, policjanci podjęli decyzję o siłowym wejściu na teren tej posesji. W jednym z pomieszczeń znaleźli pozostałą część dziecka. Zostało to zabezpieczone, poddaliśmy to szczegółowym oględzinom. Po około trzech godzinach policjanci zatrzymali także mężczyznę, który też był w stanie nietrzeźwości. Trafił do policyjnego aresztu, gdzie został dopiero po wytrzeźwieniu przesłuchany - relacjonuje Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.Mirosław S. i Bogusława R. byli specyficzną parą. On - odkąd dwa lata temu wyszedł z więzienia, gdzie trafił za drobne kradzieże, mieszkał w walącym się domu należącym do jego rodziny. Ona - dołączyła do niego rok temu. Codzienne szli pieszo przez las do odległych o siedem kilometrów Skierniewic, gdzie na największym osiedlu zbierali złom i makulaturę.Żyli bez prądu i wody. Mimo że często pili - także denaturat - mieszkańcy wsi nie skarżą się na ich sąsiedztwo.- Rano wychodzili, wieczorem sobie wracali. Bardzo grzeczni byli. Jak miał coś pożyczyć, to przychodził i pytał. Wszystko, co robił, to robił to dla niej - opowiada sąsiad pary.Bogusława jest magistrem pedagogiki specjalnej, a po studiach pracowała w kilku placówkach m.in. jako terapeuta dzieci dotkniętych autyzmem.Jednak kobieta od kilku lat wyraźnie przegrywała najważniejszą walkę swojego życia - z alkoholem. To on stał się przyczyną utraty kolejnych miejsc pracy i zrujnował jej młode życie. Rok temu Bogusława opuściła rodzinną wieś koło Skierniewic, dom, rodziców i sześcioletniego syna, który został pod opieką dziadków.Ruderę na skraju wsi odwiedzał cyklicznie tylko jeden gość - kurator sądowy, który miał sprawdzać, czy Mirosław po wyjściu z więzienia przestrzega prawa, miał też pomagać mężczyźnie odnaleźć się na wolności. Ostatni raz był w Krężcach miesiąc przed tragedią.

- Kurator proponował, by w razie cięższej sytuacji udali się po pomoc do MOPS-u, ale oboje kategorycznie domawiali. Oni twierdzili, że sami sobie dobrze radzą. Ten pan zarabiał dziennie około 20, 30 złotych i na taką codzienną egzystencję to im wystarczało - mówi Barbara Urbanowicz, prezes Sądu Rejonowego w Skierniewicach.

Mirosławowi S. postawiono zarzut zabójstwa dziecka, grozi mu dożywocie. Bogusławie R. za przyczynienie się do śmierci noworodka grozi pięć lat więzienia. Prokuratorzy nie wykluczają, że w trakcie śledztwa surowe zarzuty zostaną zmienione.

podziel się:

Pozostałe wiadomości