Od blisko 20 lat nie ma dostępu do własnego domu

TVN UWAGA! 326816
Pani Iwona nie może dostać się do wybudowanego przed laty domu. Akt notarialny miał jej gwarantować prawo przejazdu, ale do dzisiaj nie udało się dojść do porozumienia. - Nie wierzę w sprawiedliwość. Przecież to była tak oczywista sprawa. Skąd w ludziach tyle złośliwości? – dziwi się kobieta.

- Jest to strasznie przykre, że muszę wchodzić na własną posesję po drabinie – ubolewa Iwona Mulik, oprowadzając nas po zarośniętej działce.

Idealne miejsce

Kobieta na początku lat 90-tych kupiła działkę na warszawskiej Ochocie. Zaciszna wówczas okolica wydawała się idealnym miejscem do życia dla powiększającej się rodziny. Zapadła więc decyzja o budowie domu. Dużego, blisko 400-metrowego.

- To piękne miejsce. Warszawa, a jak nie Warszawa. Jest zielono. Blisko do jeziora. Wyobrażałam sobie, że będę spacerowała z moją córeczką. Że będziemy oddychać świeżym powietrzem. I, że będzie pięknie, ale niestety, tak się nie stało.

Mulik przyznaje, że przez ostatnie lata nie raz płakała z bezsilności.

- Jestem zrozpaczona i przerażona. Jak można było zabronić mi korzystać z tak pięknego terenu? Tak piękny dom, po latach jest już ruiną – mówi pani Iwona.

Nowe osiedle

W czasie, gdy rozpoczynała się budowa domu, w jego sąsiedztwie nie było żadnych zabudowań. Wkrótce, teren przylegający do posesji pani Iwony, kupiła firma deweloperska, by zbudować na nim osiedle mieszkaniowe. Akt notarialny gwarantował pani Iwonie prawo przechodu i przejazdu do swojego domu. Wystarczyło jedynie ustalić z deweloperem wysokość należności za korzystanie z drogi.

- Zwróciłam się do dewelopera, żeby tę drogę ustanowić. Trwały rozmowy. Nie doszło do końcowego podpisania umowy dotyczącej służebności. W ofercie, jaką mi przedstawili, były kwoty w dolarach – mówi Mulik i podkreśla, że były to stawki na tyle wysokie, że nie mogła się na nie zgodzić.

- Nie poszłam do sądu. Wówczas nie przypuszczałam, że musi być taka procedura. Wydawało mi się oczywiste, że będziemy dalej rozmawiać. Przecież nie może być wybudowany dom, skoro jest zgoda, i nie mieć dojazdu – dodaje.

Z powodu przyjścia na świat pierwszego dziecka, pani Iwona na pewien czas odpuściła sprawę dojazdu do budowanego domu. W międzyczasie deweloper ukończył osiedle, a właścicielem gruntu, na którym miała przebiegać droga stała się nowo powstała wspólnota mieszkaniowa.

- Wspólnota nie wyraziła na to zgody. Trwała wymiana korespondencji. I wówczas skierowałam sprawę do sądu – mówi Mulik.

Kolejne lata w sądzie

Pani Iwona, w celu ustanowienia drogi koniecznej do swojego domu, weszła drogę sądową. Ostatnie postępowanie w tej sprawie toczy się już 11 lat.

- Niewiele znam tego typu spraw, które zakończyłyby się szybko. Taki jest charakter tego postępowania – mówi Sylwia Urbańska, rzeczniczka ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Warszawie.

- W takich sprawach zawsze powoływany jest biegły. Od jego opinii się zaczyna. Ta opinia była kwestionowana. Na pewnym etapie tego postępowania do udziału w sprawie zostało wezwanych 78 uczestników – wszyscy właściciele lokali w danej wspólnocie mieszkaniowej. Problemem staje się samo dostarczenie korespondencji. Jednym z uczestników był podmiot zagraniczny, któremu należało dostarczyć korespondencję w tłumaczeniu na język niderlandzki. Te wszystkie czynności w oczywisty sposób przedłużają to postępowanie – tłumaczy Urbańska.

„Będą powstawały korki”

Dom pani Iwony stoi blisko drogi prowadzącej do osiedla apartamentowców.

- Jest szlaban i wystarczy kilka metrów, żebym mogła wjechać do swojego garażu. Nie wiem, dlaczego to wszystko nie doszło do skutku. Nie, bo nie. Jedno z uzasadnień, było takie, że przez mój wjazd będą powstawały korki – dziwi się Mulik.

- Nie pamiętam też od kogo to usłyszałam, bo to były nerwowe sytuacje, że najlepiej jakbym kupiła helikopter i nie będę miała problemu z dostępem do własnego domu. Padały też inne teksty. Na przykład, że nie wiadomo, jaką działalność otworzę. Usłyszałam: „A jak to będzie dom publiczny?”. Byłam zszokowana tymi wszystkimi zachowaniami ludzi – dodaje pani Iwona.

„Nigdy nie chcieli rozmawiać”

Pomimo naszych kilkukrotnych próśb, przedstawiciele wspólnoty mieszkaniowej i zarządca nieruchomości nie chcieli się umówić na spotkanie. W związku z tym postanowiliśmy osobiście odwiedzić zarządcę, by porozmawiać o sprawie pani Iwony. Ale usłyszeliśmy, że mamy opuścić teren.

- Nigdy nie chcieli rozmawiać. A jeśli już to dostawałam pismo, że nie wyrażają zgody na dojazd. Czy to jest złośliwość ludzka czy bezmyślność? Nie wiem, w czym przeszkadza około 20-metrowy dojazd – dziwi się pani Iwona.

Blisko domu Mulik rośnie szpaler drzew.

- Celowo gęsto posadzone, żebym nie miała dostępu do posesji. Posadzono je, wiedząc, że to jest mój dom i wjazd do mojego domu. Ktoś zrobił coś takiego. Jakbym otrzymała wjazd, to jak mam mieszkać w domu, który jest prawie piwnicą? Mam drzewa w oknach. Brak mi słów, jak można komuś zrobić coś takiego – skarży się pani Iwona.

„Nie wierzę w sprawiedliwość”

W 2016 roku sąd wydał rozstrzygnięcie, w którym ustanowił drogę konieczną do domu pani Iwony, przebiegającą przez teren wspólnoty. Ta ostatnia odwołała się jednak od tego postanowienia.

- Wspólnota kwestionuje rozstrzygnięcie w całości, co oznacza, że nie zgadza się w ogóle z ustanowieniem drogi koniecznej – mówi Sylwia Urbańska.

- Jeżeli jest kilkudziesięciu uczestników, potrzeba powołania szeregu opinii biegłych, które są kwestionowane… niestety są takie postępowania, które nie mają szansy szybko się zakończyć. W sytuacji, w której obecnie jesteśmy, należy przewidywać, że sprawy będą jeszcze dłużej trwały – dodaje Urbańska.

- Nie wierzę w sprawiedliwość. Przecież to była tak oczywista sprawa, a mimo to trwa i trwa. Skąd w ludziach tyle złośliwości, zaciętości? Jaki mają cel, komu to służy? Tam jest tyle bloków i oni wszyscy mogą tą drogą przejeżdżać. Nie mogę tylko ja, która jestem pierwsza za szlabanem – kwituje Iwona Mulik.

podziel się:

Pozostałe wiadomości