Skąd się biorą dzieci? Z in vitro!

TVN UWAGA! 158600
A inne dzieci? – Z miłości! – odpowiadają chórem Zoja i Martynka, pięcioletnie córki Kamili i Marka Michalskich. Ich rodzice nigdy nie ukrywali, że córki pojawiły się na świecie dzięki sztucznemu zapłodnieniu. Teraz apelują do polityków: należy natychmiast uregulować prawnie kwestie in vitro.

Zoja i Martynka są bliźniaczkami. Chodzą do przedszkola, ich grupa nazywa się „ Żabki”. Dziewczynki urodziły się po pięciu latach nieudanych starań o naturalną ciążę. Zabieg in vitro wykonano w jednej z prywatnych klinik leczenia bezpłodności w Białymstoku. Kamila i Marek Michalscy wydali na leczenie 15 tysięcy złotych. - Dziewczyny wiedzą , że są wyjątkowe. Że wiele lat walczyliśmy żeby były z nami – mówi pani Kamila.

Państwo Michalscy przystępowali do in vitro w samym środku światopoglądowej awantury o sztuczne zapłodnienie. – Nasi najbliżsi podeszli do sprawy zdroworozsądkowo. Po ludzku. Mój dziadek był bardzo religijny. Trochę się obawiałem, jak będzie wyglądała rozmowa z nim. A tymczasem dziadek sam nam zaproponował pomoc finansową! To było ogromne wsparcie – mówi pan Marek.

Rodzice bliźniaczek nigdy nie ukrywali, że dziewczynki pojawiły się na świecie dzięki in vitro. – Pokazujemy, że jesteśmy normalni a naszym dzieciom czułki nie rosną z czoła. Jeśli jest problem medyczny warto sobie pomóc. Niepłodność jest jednostką chorobową – podkreśla pani Kamila. I podkreśla: - O nasze dzieci staraliśmy się wiele lat. Decyzja o in vitro to było ostatnie, co nam zostało.

Szacuje się, że w Polsce dzięki in vitro, co roku rodzi się 5 tysięcy dzieci. Mimo to od wielu lat nie ma żadnej ustawy, która regulowałaby kwestie stosowania metody sztucznego zapłodnienia. Niewykluczone, że brak standardów był przyczyną fatalnej pomyłki, do której doszło w Policach. Kobieta po procedurze in vitro urodziła nieswoje dziecko.

Czy wszyscy rodzice dzieci z in vitro powinni teraz sprawdzać, czy na pewno wychowują własne dzieci? – pyta Kamilę i Marka Michalskich, reporterka TVN UWAGA!

- W imię czego? W jakim celu? – odpowiadają zgodnie Michalscy. Pan Marek szybko dodaje: - Patrząc na nasze dzieci nie mam żadnych wątpliwości, jaki materiał genetyczny w to „jest zamieszany”, ale ja w ogóle nie chciałbym robić takich badań, bo co to zmieni? Są dzieci, które się kocha. To jest najważniejsze.

W Polsce nie ma regulacji dotyczących pobierania i przechowywania komórek rozrodczych oraz zasad stosowania sztucznego zapłodnienia. Każda z klinik stosuje własne standardy. Państwo Michalscy dostali np. do wypełnienia specjalny formularz z pytaniem, czy para chce zamrozić zarodki. – Pytano też, czy zdecydowałabym się oddać część jajeczek, gdyby, miała ich bardzo dużo. Ale ja nie miałam się czym dzielić, a zarodki powstały tylko dwa – mówi pani Kamila. Zdaniem naszej bohaterki brak jednolitych standardów dotyczących in vitro jest „karygodny”. – Regulacje są bezwzględnie potrzebne po to, żeby wszystkie pary, starające się o dziecko w klinikach in vitro miały gwarancję dobrego i bezpiecznego leczenia. To niedopuszczalne, że dziś mamy wolną amerykankę – mówi pani Kamila.

Dopiero od półtora roku państwo refunduje koszt sztucznego zapłodnienia parom, które nie mogą zostać rodzicami w sposób naturalny. Rządowy projekt ustawy o in vitro ma szansę trafić do Sejmu w marcu. Ustawa jest wymogiem Unii Europejskiej. Za niedostosowanie polskiego prawa do dyrektyw Unii Polsce grozi wysoka kara finansowa.

podziel się:

Pozostałe wiadomości