Pogryziona przez agresywne psy

TVN UWAGA! 147558
Mieszkanka Skierniewic walczy o życie po tym, jak podczas spaceru zaatakowały ją trzy niebezpieczne psy. Kobieta uniknęła śmierci tylko dzięki błyskawicznej reakcji sąsiada. Reporter UWAGI! dotarł jednak do informacji, z których wynika, że tej tragedii można było uniknąć…

- Ja sobie szedłem i usłyszałem szczekające psy. Gdy doszedłem do furtki na końcu mojej posesji, to zobaczyłem, że tam chyba jakaś postać jest i trzy psy. Dopiero po chwili usłyszałem, że ktoś woła o pomoc. Pomyślałem, że coś się dzieje i lepiej jeśli to sprawdzę – opowiada Piotr Moskwa.

Do oddalonego o kilkaset metrów miejsca pan Piotr pojechał rowerem. Był jedyną osobą, która usłyszała wołanie o pomoc.

- Gdy dojechałem, że jest postać, a dookoła niej są psy. Krzyknąłem czy nic się nie stało i usłyszałem tylko, że gryzą ją psy. Odrzuciłem rower i zacząłem się na nie drzeć i rzucać kamieniami, jakie tylko znalazłem. Tak wyglądało, jakby chciały ją sobie gdzieś zaciągnąć – dodaje pan Piotr.

Szybko okazało się, że poszkodowaną kobietą jest sąsiadka pana Piotra. Trzy agresywne owczarki niemieckie zaatakowały ją podczas spaceru, kiedy zrywała dziką różę. Zwierzęta nie zamierzały łatwo rezygnować ze swojej ofiary. Atakowały aż do przyjazdu na miejsce karetki pogotowia ratunkowego.

- Ja widziałem te obrażenia i to było coś strasznego… Ona miała rany szarpane. Dobrze tylko, że nie było jakiegoś gwałtownego upływu krwi. Ona naprawdę strasznie cierpiała. Najgorszemu wrogowi nie można tego życzyć – mówi dalej Piotr Moskwa.

Kobieta w stanie krytycznym trafiła do szpitala. W śpiączce farmakologicznej przetransportowano ją samolotem do specjalistycznej placówki w Gryficach, gdzie przebywa do dziś. Odzyskała już świadomość. Cały czas jest z nią rodzina.

- Generalnie stan mamy jest ciężki i czekają ją kolejne zabiegi operacyjne. Póki co trzeba jednak poczekać, by organizm odzyskał na tyle siły, by dał radę je przetrwać – komentuje stan poszkodowanej jej syn, Piotr.

Psy zostały złapane i poddane obserwacji. Dla stuprocentowej pewności zlecono też badania DNA. Namierzony został właściciel psów, który zapewnia, że nie ma pojęcia jak psy wydostały się poza kojec. Nie wiadomo też dlaczego zaatakowały człowieka.

- To nie są psy wygłodzone czy zaniedbane. Te psy były szczepione, ale termin szczepienia już minął. Jeśli się okaże, że to one to zrobiły, to będziemy się zastanawiali co dalej. Jeśli lekarz stwierdzi, że stwarzają zagrożenie dla ludzi, to zostaną uśpione – mówi Tadeusz Domarecki, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Skierniewicach.

Okazuje się, że agresywne wilczury już wcześniej atakowały okolicznych mieszkańców, między innymi młodą dziewczynę. Do zdarzenia doszło 18-go września, praktycznie w tym samym miejscu, w którym miesiąc później wydarzyła się tragedia.

- Wyszłam wieczorem pobiegać. Nagle obok mnie pojawiły się dwa ogromne psy. Jeden od razu ugryzł mnie w łydkę. Zdałam sobie sprawę, że ja z nimi nie wygram, wiec przykucnęłam by przyjąć jak najbezpieczniejszą pozycję. Wtedy zostałam ugryziona drugi raz, w okolicę nerek. Wtedy wybiegłam na środek drogi, by uratował mnie ktoś przejeżdżający tędy. Gdy pierwszy samochód się zatrzymał, to nawet nie patrzyłam do kogo wsiadam. Chciałam po prostu jak najszybciej stamtąd uciec – opowiada Magda Matuszewska.

Wskazany przez mieszkańców właściciel psów jest znany w okolicy. Jego psy już wcześniej miały atakować zarówno ludzi, jak i zwierzęta hodowlane.

- Proszę pana, jest taka sprawa, że ja sobie nie życzę. Proszę mi głowy nie zawracać. I do widzenia – tylko na taki komentarz stać było właściciela psów, do którego dodzwonił się nasz dziennikarz.

Równie lekceważący stosunek do sprawy mieli wezwani przez panią Magdę strażnicy miejscy. Roztrzęsiona kobieta wezwała ich tuż po zdarzeniu.

- Ja usłyszałam od nich, że pieniędzy za podarte ubranie mi nie oddadzą. Dwa tygodnie później, gdy tędy przejeżdżałam z koleżanką samochodem, te psy znowu tutaj biegały. Zadzwoniłyśmy do straży miejskiej i usłyszałyśmy wtedy, że to jest pierwsze w ogóle zgłoszenie dotyczące luzem biegających psów w tej okolicy… - mówi Magda Matuszewska.

Strażnicy miejscy mieli możliwość, ale i obowiązek, ustalenia właściciela psów i ukarania go co najmniej mandatem karnym. Być może to skłoniłoby go do lepszego zabezpieczenia kojców. Być może psy zostałyby odebrane znacznie wcześniej. Dlaczego tak się nie stało? Ustalać to będzie skierniewicka prokuratura.

podziel się:

Pozostałe wiadomości