Jak żyją bezdomni?

TVN UWAGA! 192856
Dlaczego nawet przy dużych mrozach nie chcą pójść do noclegowni? Skąd biorą pieniądze? W jakich okolicznościach stracili dom? Kto i jak usiłuje im teraz pomóc i czy oni tej pomocy chcą? Reporter UWAGI! sprawdzał, jak w stolicy żyje się bezdomnym.

Odpowiednia charakteryzacja, stara kurtka, szalik, wypchana reklamówka. Przebranie jest bardzo wiarygodne.

"Ktoś się panem zainteresował"

Jest mroźny, styczniowy poranek, a nasz reporter idzie do jednego z warszawskich parków. Siada na ławce. Po upływie przeszło godziny przyjeżdża straż miejska. - Nie jesteśmy tu, dlatego że pan komuś przeszkadza. Po prostu: ktoś się panem zainteresował! Normalnie w taką pogodę się nie siedzi kilka godzin na ławce. Niepokoimy się o pana zdrowie – tłumaczą strażnicy i wyprowadzają naszego reportera z parku. Wskazują też kilka miejsc, gdzie mógłby się ogrzać i coś zjeść.

Dworzec - zakazany

Reporter UWAGI! jest przepędzany przez ochroniarzy na Dworcu Centralnym. - Kiedyś to można było k…wa całą dobę nawet tu spać! A teraz to wyganiają człowieka - komentuje bezdomny, który na dworcu je bułkę. Naszemu reporterowi radzi, gdzie popołudniu dostanie ciepły posiłek. - Ale ja nie mam na autobus - mówi dziennikarz. - Ja jeżdżę bez. A jak jest kanar, to mówię, że bezdomny jestem - odpowiada mężczyzna.

Jednak już po chwili następuje koniec rozmowy. Ochroniarze każą wychodzić. - Tu jest czysto i bezdomni nie mogą przebywać! - argumentują. - Ale my nic złego nie robimy! - ripostuje reporter. - Nie szkodzi. Nie wolno! - pada odpowiedź.

Ponieważ jednak większość noclegowni jest czynna dopiero od godz. 19, reporter kieruje się do jednej z galerii handlowych. Jego pojawienia się od razu wzbudza czujność pracowników ochrony. - Proszę wyjść, jest pan brudny! - słyszy. - Jestem człowiekiem! Chyba mogę wejść tutaj, ogrzać się, coś zjeść, bo jestem głodny! - odpowiada reporter. - Niestety - ucina ochroniarz.

Książki po 1500 za sztukę

Okazuje się, że obecność bezdomnego w takich miejscach razi i przeszkadza. Jak potraktują go inni bezdomni? - Chcesz herbaty? - proponuje od razu mężczyzna, koczujący nad Wisłą. Nasz rozmówca nie ma domu od 10 lat. - Po domu dziecka nie miałem mieszkania - opowiada.

Czy ktoś proponuje mu pomoc? - Chcieli zupy nam przywozić, ale się nie zgodziliśmy. Zupę to ja sam mogę sobie ugotować, a będę mi jeszcze k...wa zaglądali w kąty - mówi mężczyzna. Czy do takiego życia można się przyzwyczaić? - Człowiek jest zdrowszy. Nie ogląda telewizji, jakichś tam głupot. Książki czyta. Ja czytam, co mi w ręce wpadnie: o samurajach, wikingach – opowiada mężczyzna. Pieniądze zdobywa, zbierając puszki. - Z puszek z nocy przeważnie trzy, cztery dychy się ma - opowiada. Trafiają się też białe kruki: - Ostatnie znalazłem żyrandol mosiężny! I dwie książki z 1870 roku, które ktoś wyrzucił. Sprzedałem po 1500 zł za sztukę.

W poszukiwaniu miejsca do spania

Kolejnych bezdomnych spotykamy w koczowisku pod Lasem Kabackim na warszawskim Ursynowie. Tutaj dla obcych miejsca nie ma. - Nie masz gdzie „komarować”? - zagadują reportera bezdomni. - No nie - odpowiada dziennikarz. - Tu nie ma możliwości. Ekipa zgrana, znamy się od lat. Nikogo nowego nie chcemy! Nowicjusza tu nie potrzebujemy! - usłyszał.

Noclegu poszukał więc u bezdomnych, którzy rozbili swój namiot niemal w centrum miasta, na Polu Mokotowskim. Jest minus 11 stopni. Grupa ludzi ogrzewa się i pije alkohol. Jedna z kobiet ma marskość wątroby i jest niewidoma. - No to, czemu pije? - dziwi się reporter. - Jak to, czemu pije? Bo jak nie będzie piła to umrze! - odpowiada lider grupy.

"Ja tu sobie siedzę i jestem u siebie"

Reporterowi proponuje jedzenie. Jest tu tego sporo. - Jak się wie, gdzie chodzić, to się przyniesie - tłumaczą bezdomni, którzy zaopatrują się w to, co wyrzuca jeden z marketów. - Konserw, makaronów mamy w ch...! K...wa nawet truskawki mamy! - opowiadają.

Nasz główny rozmówca domu nie ma od 1977 roku. Opowiada, że wcześniej miał swoją firmę, zajmował się budowlanką. A potem co się stało? - Jak co? Wypadek, szpital i dziękuję - kwituje bezdomny. Dziś nie bierze pod uwagę, by nająć się u kogoś do pracy. - Ja tu sobie siedzę i jestem u siebie - mówi. I przekonuje, że na pracę nie ma czasu, ani pieniędzy. - My zapier...my od świtu do zmroku! Musimy zarobić i z czegoś żyć! Przynieść drzewo, nazbierać towaru, jechać do skupu! Cztery osoby palą i to dużo palą, cztery osoby piją i to sporo piją, także na to idą pieniądze - wylicza. Do ośrodka nikt z nich iść nie chce.

Próby pomocy

Pan Leszek, bezdomny i podopieczny Monar Markot stracił dom w 2007 roku. Trafił prosto na Dworzec Centralny. - Każdego człowieka to może spotkać - twierdzi. Dziś stara się pomagać innym wspólnie ze streetworkerką Monar Markot, Wiktorią Lubańską. - Ja jestem żywym przykładem, że pobyt w ośrodku jest po to, żeby się człowiek czegoś nauczył - mówi pan Leszek. A pani Wiktoria proponuje właśnie detoks bezdomnemu, który mieszka w kanale.

Mężczyzna trafia do schroniska, jednak tam okazuje się, że z terapii odwykowej nie może skorzystać. Podczas badania stwierdzono u niego obecność alkoholu.

Od początku roku strażnicy miejscy w Warszawie przeprowadzili ponad półtora tysiąca interwencji wobec osób bezdomnych. Najczęściej oferowali im pomoc, z której niestety bezdomni rzadko kiedy chcieli skorzystać.

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod kątem Waszych alertów.

podziel się:

Pozostałe wiadomości