Inspektor sanepidu na wojnie z dopalaczami

TVN UWAGA! 169907
- To nie jest sprawa jednego inspektora przeciwko konkretnemu człowiekowi. To sprawa całego społeczeństw przeciw tym, którzy to społeczeństwo usiłują zniszczyć! – mówi twardo szef elbląskiego Sanepidu, który wypowiedział wojnę sprzedawcom dopalaczy.

To właśnie Marek Jarosz, po kilku latach walki z handlarzami, doprowadził do postawienia ich przed sądem. W Elblągu trwa właśnie jeden z pierwszych takich procesów w całej Polsce. - Powiatowy inspektor sanitarny zgromadził i przebadał kilkadziesiąt próbek tzw. dopalaczy. Dzięki temu mogliśmy oskarżyć osoby, które wprowadzały je do obrotu, o przestępstwo naruszenia zdrowia i życia wielu osób – mówi Jolanta Rudzińska, prokurator rejonowa w Elblągu. A inspektor twardo dodaje: - Ważne, żeby dać sygnał: „To jest działalność przestępcza, naruszenie prawa”.

Gdy przed kilkoma laty, w całej Polsce, jednego dnia zamknięto z hukiem wszystkie sklepy z pseudonarkotykami, w Elblągu handlarze postanowili zagrać inspektorom na nosie. Tuż obok siedziby Sanepidu i komendy policji otworzyli sklep z niewinnym szyldem „Pachnący dom". W tym samym czasie do szpitali zaczęli trafiać młodzi ludzie z bardzo poważnymi zatruciami. Przypadki tak ciężkie, że wymagające hospitalizacji, zdarzały się coraz częściej. – Wchodziliśmy do tego sklepu z policją i braliśmy próbki specyfików do badania. One miały bardzo poetyckie nazwy: „Sosnowe orzeźwienie”, „Wiśniowy sad” – wspomina inspektor Jarosz. Sprzedający byli bardzo sprytni: już następnego dnia po nalocie służb, środki były sprzedawane po inną nazwą. Rejestrowano też coraz to nowe spółki. – Ale wciąż był to „Pachnący dom” – podkreśla inspektor. Jarosz nakładał kolejne kary na właścicieli sklepu. W sumie ponad 400 tysięcy złotych. Długie miesiące wypełnione kontrolami, pobieraniem próbek, nakładaniem kar na właścicieli „Pachnącego domu" dały efekt. Sklep z dnia na dzień zniknął. Po czasie okazało się jednak, że sukces był połowiczny. „Pachnący Dom" odrodził się w innym lokalu w centrum Elbląga. Handlarze zastosowali kolejny fortel: w lokalu obok dopalaczy mieściła się firma sprzedająca świeczki i kadzidełka. Zamykając sklep Sanepid złamałby prawo narażając na straty legalny podmiot. Inspektor Jarosz ruszył do kontrataku. - Przeprowadziliśmy cztery kontrole. Jedna po drugiej. Dzień po dniu. Zgarnęliśmy wszystko z półek – wspomina. Dziś, kiedy usiłujemy kupić w sklepie dopalacze słyszymy, że nie ma takiej możliwości. Po co, więc, działa sklep? – Może być to centrum informacyjne. Tylko i wyłącznie do przekazywania informacji, gdzie skąd i od kogo zamówić towar – domyśla się inspektor.

Handlarze próbują coraz bardziej sprytnych metod. Kwitnie handel w sieci, a walka z nim to wyzwanie zupełnie innego kalibru. Sprzedawcy oferują dopalacze na stronach zarejestrowanych w innych krajach, a pociągnięcie ich do odpowiedzialności będzie niezwykle trudne. Inspektor Jarosz nie składa broni. Walka z dopalaczami stała się w międzyczasie jego misją. Nawet w czasie wolnym, pozostaje w stałym kontakcie z lekarzami, którzy informują go o kolejnych młodych ludziach, zatrutych dopalaczami. Jeden z tego typu telefonów odebrał w obecności ekipy UWAGI! - Znowu? Tak, pani doktorze? Wiek? Kiedy został przywieziony? – dopytuje. - Kolejny delikwent. 27-latek, od dwóch tygodni się „futrował”. Stał się agresywny. Wezwali pogotowie, ale to nie było w stanie go okiełznać. Dopiero policja pomogła. Jest na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym – relacjonuje. Do szpitala zespolonego w Elblągu rocznie trafia kilkunastu tego typu pacjentów. – Problem z roku na rok jest coraz większy. To są ludzie między 12 a 18 rokiem życia. Przyznają się, ze coś brali, ale ukrywają, gdzie to zdobyli. Są z różnych rodzin, także zamożnych. Najczęściej odbywa się to na imprezach, ale nie tylko – mówi koordynatorka pediatrii, Alicja Rudzińska.

Inspektor Jarosz twierdzi, że walka z dopalaczami to również – a może przede wszystkim – edukacja młodych ludzi. W zakresie skutków zażywania dopalaczy przeszkolił już ponad dziesięć tysięcy młodych ludzi oraz ich rodziców. Podczas jednego z takich spotkań nastolatkowie oglądali spektakl: „My dzieci z dworca ZOO". – Dopalacze to jest coś, co przerosło narkotyki. Jest znacznie gorsze w skutkach! To, co mamy pod czachą jest nam dane na całe życie raz. Nie ma części zamiennych! – mówił z przejęciem inspektor Jarosz. Młodym ludziom opowiadał o ich rówieśnicy, która pod wpływem dopalaczy, wpadła w histerię na widok własnego nauczyciela. – Była przerażona. Krzyczała, że ona jest diabłem, a ona nie da się wciągnąć do piekła – opowiadał. Pod koniec spotkania, na ekranie projektora pojawia się trupia czaszka z hasłem „The end. Dopalacze wypalacze”.

podziel się:

Pozostałe wiadomości