"Obrazy radarowe pokazywały, że jest dramatycznie". Dlaczego nie ostrzegli przed kataklizmem?

TVN UWAGA! 239388
Nawałnica w Borach Tucholskich zebrała tragiczne żniwo. Ofiarami są między innymi dwie młodziutkie harcerki z obozu w Suszku. Co istotne, harcerze wiedzieli, że zbliża się burza, ale nie byli przygotowani na taką skalę zjawiska. Ostrzeżenia, które wydał Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, były mało alarmujące i pojawiły się na stronie internetowej około godziny czternastej. Potem nie były już aktualizowane. Na podstawie dokładnie tych samych danych radarowych małe stowarzyszenie non-profit - Polscy Łowcy Burz - ogłosiło trzeci stopień zagrożenia i aktualizowało ostrzeżenia do późnych godzin wieczornych.

Burze z 11 sierpnia były prawdziwym kataklizmem. Wichury powaliły dziesiątki tysięcy drzew. Żywioł zagroził życiu wielu ludzi, którzy znaleźli się na obszarze jego działania. W powietrzu fruwały szczątki dachów i płotów. W najgorszej sytuacji byli ci, których burze zastały w lesie - tak jak harcerzy z obozu w Suszku. Zanim ewakuowano obóz, padające konary zabiły dwie dziewczynki i zraniły kilkanaście osób. O sile i skrajnym niebezpieczeństwie nadchodzącego żywiołu nie ostrzegał nikt poza kilkunastoma pasjonatami z organizacji Polscy Łowcy Burz.

Śledzili burze i ostrzegali

- Już parę dni przed [nawałnicą - red.] było widać, że prognozy są niezwykle groźne - mówi Krzysztof Piasecki ze stowarzyszenia Polscy Łowcy Burz. - Już w czwartek, czyli dzień przed, widząc że prognozy na piątek są alarmujące, udaliśmy się na Opolszczyznę - wspomina.

- Najprawdopodobniej rozwinie się kolejne, jeszcze silniejsze bow echo, które może przybrać status derecha. Może pokonać przy spodziewanych warunkach dystans przeszło 460 kilometrów oraz generować szeroko rozprzestrzenione, bardzo silne oraz niszczące porywy wiatru - ostrzegali Łowcy w swojej relacji na żywo, którą nadawali z trasy na południowy zachód od Łodzi.

W trasie w pogoni za burzami byli także dzień później. - W piątek rano pojechaliśmy na tereny Wielkopolski i czekaliśmy już na układ, wiedząc, że on tamtędy będzie przechodzić. Od rana też informowaliśmy, że burze będą bardzo silne i wydany został trzeci stopień [ostrzeżenia - red.] - mówi Krzysztof Piasecki.

Przed gwałtownymi burzami wichurami powinien jednak przede wszystkim ostrzegać Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. W swoich prognozach także stosuje trzystopniową skalę określania zagrożeń. W dniu katastrofalnych w skutkach burz, około godziny 14, wydał ostrzeżenie drugiego stopnia. Po południu zagrożenie to nie zostało zaktualizowane.

"Prognozuje się wystąpienie burz z opadami deszczu od 25 mm do 40 mm, lokalnie do 50 mm oraz porywami wiatru do 100 km/h. Lokalnie grad. Najintensywniejsze zjawiska powinny występować w pierwszej części nocy. Strefa burz przemieszczać się będzie z zachodu na wschód województwa" - głosił komunikat.

Ostrzeżeń drugiego stopnia na stronach IMGW - tego i poprzedniego dnia - było więcej i dla różnych województw. Na terenie większości z nich burze nie wyrządziły znaczących szkód. Patrząc na oficjalne strony IMGW trudno było przewidzieć koszmar, jaki miał się za kilka godzin rozegrać w Borach Tucholskich. Czy rzeczywiście był on nie do przewidzenia?

Mordercze "bow echo"

- Było widać, że ta burza już zaczyna się tworzyć na granicy polsko-czeskiej - mówi Piotr Żurowski, także jeden z Łowców Burz, i dodaje, że było to w okolicach godz. 15-16. Jak twierdzi, gdy burza dotarła do granicy województw wielkopolskiego i łódzkiego, była już wiadomo, że wiatr jest niszczycielski. Piotr Żurowski pokazuje też zdjęcie satelitarne z feralnego piątku.

TVN UWAGA! 4424957
TVN UWAGA! 4424957

- Po tym łuku można było wywnioskować, że te porywy wiatru będą bardzo silne, ekstremalne i niszczące, jak na polskie warunki. To jest tak zwane "bow echo", czyli struktura na radarze meteorologicznym, wskazujące na bardzo silne porywy wiatru z samej góry atmosfery - tłumaczy.

Łowcy Burz wydają tego dnia na swojej stronie oraz w mediach społecznościowych wiele ostrzeżeń - tylko od popołudnia do późnej nocy jest ich sześć. Na bieżąco śledzą przesuwanie się frontu burzowego, wielu z nich jest w miejscach, do których zbliżają się burze, z bezpiecznej odległości obserwują zjawisko. Ostrzeżenia są alarmujące, a przy tym jasne i zwięzłe.

"Klasyczny przykład bow echo nad Polską. Ta bardzo groźna struktura widoczna na zobrazowaniach radarowych nad północną częścią kraju przesuwa się w stronę Zatoki Gdańskiej, szczególnie mocno zagrażając Trójmiastu. Zagrożone są jednak wszystkie obszary znajdujące się miedzy Słupskiem i Ostródą. Podczas przechodzenia tego układu występują potężne, w wielu miejscach niszczące wręcz porywy wiatru, osiągające prędkość nawet do 120-130 km/h! Mamy wiele informacji o poważnych szkodach spowodowanych przez wiatr w rejonie Wrześni, Gniezna i Żnina" - piszą 11 sierpnia Polscy Łowcy Burz na swoim profilu na Facebooku.

Zamieszczają też kolejne relacje na żywo z miejsc, przez które przetacza się nawałnica.

Ptaki zamiast ostrzeżenia

Jak twierdzi Piotr Żurowski, zjawisko "bow echo" w Polsce zdarza się raz na kilka lat każdego, kto obserwuje radary meteorologiczne, powinno alarmować. - Każdy, kto to zobaczy, powinien automatycznie aktualizować ostrzeżenie do najwyższego stopnia - uważa, odnosząc się do pracowników IMGW.

Co tymczasem dzieje się na stronach Insytutu? Nic. Ostrzeżenie drugiego stopnia sprzed godziny 14 pozostaje niezmienione. W mediach społecznościowych - zdjęcie burzy z poprzedniego dnia. Na profilu Pogodynki, oficjalnego serwisu pogodowego IMGW, około godziny 15, gdy wiadomo już, że morderczy front uderzy, administrator umieszcza długi, wyczerpujący i poetycki opis... pewnego gatunku ptaka. Do wpisu dodaje zdjęcie.

Harcerze z Suszka wiedzieli, że ma nadejść burza i byli na nią przygotowani. Nikt nie szykował się jednak na kataklizm. Nikt ich bowiem przed nim nie ostrzegł. Czy tego dnia działania IMGW były prawidłowe?

- Tu nic nie zawiodło. My wydajemy ostrzeżenia według wcześniej opracowanych, uzgodnionych kryteriów. Ta sytuacja, która tutaj została zanotowana, mieści się w granicy kryterium ostrzeżenia drugiego - uważa Marianna Sasim, kierownik Centrum Nadzoru Operacyjnego IMGW. - Nie my jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby straszyć - mówi.

Jak jednak twierdzi Krzysztof Markowicz, fizyk atmosfery z Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego, sytuacja z piątku była bardzo poważna - dużo poważniejsza niż pisał o tym IMGW na swoich stronach. - Na kilka godzin przed tym było wiadomo, że będą duże burze, a kilka-kilkanaście minut przed obrazy radarowe czy satelitarne pokazywały, że jest dramatycznie - mówi. Nie ma wątpliwości, że ostrzeżenie powinno było mieć nie drugi, ale trzeci stopień.

- Być może mogli na początku postawić "dwójkę, a później mogli to skorygować - ocenia. Według niego sytuacja była na tyle poważna, że należało o niej poinformować.

Facebook nie do publikacji komunikatów

Dlaczego ostrzeżenie przed kataklizmem nie pojawiło się chociaż na Facebooku? - My jako centrum nadzoru nie nadzorujemy Facebooka - mówi Marianna Sasim i dodaje, że sama nie jest wielbicielką tego serwisu. - Może to pracownicy sobie założyli jako pracownicy - domyśla się.

Rzeczniczka IMGW mailowo potwierdziła, że profil Instytutu i Pogodynki to oficjalne profile, które jednak - jak podkreśliła - nie służą do ostrzegania. Pierwszy ma informować o konferencjach i sympozjach, a drugi - prezentować zawartość strony internetowej, ale - cytujemy - "bez nastawienia na codzienne prognozy czy ostrzeżenia". Dlaczego? Ponieważ - zdaniem rzeczniczki - użytkownicy wykorzystują media społecznościowe wyłącznie do "przeglądania ciekawostek, śmiesznych zdjęć, filmików".

Rzeczniczka IMGW podkreśla, że ogólne ostrzeżenie przed burzami pojawiło się na profilu Instytutu w mediach społecznościowych dzień wcześniej. To prawda – lecz nie było potem aktualizowane. Zdaniem IMGW przy ostrzeżeniu drugiego stopnia zalecana jest – cytujemy: „ostrożność i permanentne śledzenie rozwoju sytuacji pogodowej”. Pytanie, gdzie ją śledzić, skoro IMGW nie aktualizuje ostrzeżeń.

Tymczasem Polscy Łowcy Burz w zeszłym tygodniu przedstawili w MSWiA projekt systemu ostrzegania przed gwałtownymi zjawiskami pogodowymi. Pojawiła się już pierwsza deklaracja, że ministerstwo pochyli się nad złożoną propozycją współpracy.

- W stowarzyszeniu od kilku lat działamy, żeby zmienić system ostrzegania, żeby ostrzeżenia były wydawane na bieżąco - mówi Piotr Żurowski. Tłumaczy, że powiadomienia takie ludzie mogliby dostawać na swoje telefony komórkowe, gdy tylko znajdą się w zasięgu zbliżającego się żywiołu. Miałoby się to odbywać bez logowania do jakiejkolwiek bazy danych czy podawania numeru telefonu, a jedynie z użyciem lokalizacji po nadajnikach telefonii komórkowej. - Jeżeli się ktoś znajdzie w zasięgu tego nadajnika, to powinien takie powiadomienie automatycznie dostać - mówi.

podziel się:

Pozostałe wiadomości