Ofiara gwałtu: nie poddam się, dopóki ten mężczyzna będzie na wolności

TVN UWAGA! 223350
Niebezpieczny, seryjny gwałciciel, którego biegli już wcześniej określili jako seksualnego sadystę, kilka miesięcy temu zaatakował ponownie. Tym razem jego ofiarą jest kobieta chora na epilepsję, z zaburzeniami pamięci, po bardzo trudnych przejściach. Sprawa została zgłoszona do prokuratury, śledczy jednak umorzyli postępowanie. Dotarliśmy do wcześniejszych ofiar i innych osób, które miały do czynienia z mężczyzną.

Pani Celina ma 35 lat. Jako dziecko była adoptowana, a jej adopcyjni rodzice - jak wynika z relacji kobiety - byli z jednej strony nadopiekuńczy, z drugiej - dominujący. Chcąc więc się usamodzielnić, kobieta zamieściła w sieci ogłoszenie o poszukiwaniu zatrudnienia. Spotkanie z przyszłym pracodawcą jednak skończyło się gwałtem. Wcześniej, jak zaznacza, nie odebrała żadnych niepokojących sygnałów.

"Może tym sobie zaszkodziłam?"

Umówiła się z mężczyzną na "normalną rozmowę", w trakcie której mieli wymienić się dokumentami i zamierzał pokazać jej przyszłe miejsce pracy. - Powiedział, że będzie po drodze jechał i po prostu mnie zabierze - wspomina pani Celina i pokazuje, w którą drogę skręcił, gdy już wiózł ją swoim samochodem. - Zastanawiałam się, po co tam w ogóle jedziemy - przyznaje teraz i dodaje, że w miejscu, gdzie skończyły się zabudowania, on zabronił jej się odzywać. Wtedy bardzo się przestraszyła, próbowała też otworzyć drzwi, ale nie udało jej się to. - Jak skręciliśmy do lasu, to zaczął mnie obmacywać. Ściskał mnie bardzo mocno, nie pozwolił mi w ogóle uciec. Później zaczął mnie straszyć. Powiedział, że mam nikomu nie mówić, bo inaczej tej pracy nie będzie - wspomina.

Pani Celina jednak postanowiła przeprowadzić własne śledztwo i dokładnie przeczesała internet w poszukiwaniu informacji na temat sprawcy. Szukała m.in. informacji o numerze telefonu, z którego mężczyzna oddzwaniał na jej ogłoszenie i natrafiła na ostrzeżenia przed kontaktem z tym człowiekiem. - Wszelkie dane przekazałam do prokuratora. Może tym sobie zaszkodziłam? - przypuszcza kobieta i dodaje: - Prokurator, jak mnie przesłuchiwał, bardzo mało pytań mi zadawał. Przesłuchiwana byłam bez swojego adwokata. Nie miałam możliwości skonsultowania się z nikim.

"Wykonywałam jego polecenia ze strachu"

Po kilku miesiącach od zgłoszenia gwałtu pani Celina dostała pismo informujące ją o umorzeniu sprawy. Uzasadnienie brzmi tak, jakby prokurator wziął pod uwagę wyłącznie wersję gwałciciela. Za prawdziwe uznał zeznania Jerzego P., który twierdził, że kobieta sama tego chciała.

W uzasadnieniu, przywołując zdarzenia, prokurator pisze, że "Jerzy P. zasugerował pokrzywdzonej, że może jej załatwić pracę, ale w ramach wdzięczności liczy na seks". Prokurator nie wspomina, czy pokrzywdzona zgodziła się na to, czy nie. Nie bierze w ogóle pod uwagę zeznań kobiety, która używa słów: "chciałam uciec, ale się bałam, bo byłam głęboko w lesie", "poczułam się zmuszona do tego stosunku", "wykonywałam jego polecenia ze strachu".

Jak przypuszcza pani Celina, śledczy mogli przekręcić jej zeznania. Zamiast przyjąć, że kobieta już po gwałcie dowiedziała się, że mężczyzna znany jest w internecie jako osoba, która oferuje pracę za seks, przyjęli, że wiedziała o tym już przed zdarzeniem. - Mógł to ktoś tak później odebrać - mówi dziennikarce UWAGI!. Pani Celina w rozmowie bywa chaotyczna i chwilami zdezorientowana, bardzo nerwowa, ale nie jest upośledzona. Cierpi na padaczkę i problemy z pamięcią krótkotrwałą. Z opinii psychologicznej wynika jednak, że ofiara NIE MA skłonności do świadomej konfabulacji.

Prokurator w uzasadnieniu umorzenia nie wspomniał też słowem, czy Jerzy P. był wcześniej karany. Czy gdyby przestudiował akta tak szczegółowo jak my, uwierzyłby sprawcy, że ofiara sama zgodziła się na stosunek? Czy Jerzy P. byłby teraz na wolności?

Pierwsza ofiara

Wiemy, że Jerzy P. ma 50 lat i nie udało mu się ukończyć nawet szkoły zawodowej. Niegdyś zajmował się ślusarstwem, teraz pracuje na budowie. By opowiedzieć jego historię, musimy sięgnąć aż do roku 1998, gdy zaatakował pierwszą ofiarę - panią Zofię.

- Wracałam wtedy z pracy, to był wieczór. I już prawie pod samym domem poczułam rękę zaciskającą się na szyi - wspomina kobieta w rozmowie z reporterką UWAGI!. - I coś takiego, że: "Jak będziesz grzeczna, to ci się nic nie stanie. Ja nie jestem sam. Jak będziesz krzyczeć, to tu jest mój kolega, który podbiegnie zaraz i obleje ci twarz kwasem" - opowiada pani Zofia. - Wciągnął mnie do bramy, kazał mi zdjąć spodnie i mnie zgwałcił - mówi. Po pierwszym gwałcie - wciąż grożąc - kazał pani Zofii iść ze sobą w inne miejsce i zgwałcił ją jeszcze raz. Po wszystkim zaproponował zaś swojej ofierze kolejne spotkanie. Kobieta wspomina, że była tak sparaliżowana strachem przed brutalnym gwałcicielem, że nie broniła się ani nie krzyczała.

Potem Jerzy P. także próbował przekonać wymiar sprawiedliwości, że ofiara zgodziła się na stosunek, a dodatkowo zrobiła to za pieniądze. Twierdził, że jeśli byłby to gwałt, ofiara by się broniła. Sąd nie uwierzył w jego wersję wydarzeń i mężczyzna został skazany. Zanim jednak poszedł siedzieć, zdążył zaatakować ponownie.

Zastraszana przez żonę

Docieramy także do tej drugiej ofiary, jednak kobieta nie chce z nami rozmawiać. Wiemy, że wszystko zdarzyło się późnym wieczorem, gdy kobieta wracała na rowerze do domu. Jerzy P. zepchnął ją na pobocze, przewrócił i zgwałcił. P. także i w tym przypadku nie przyznawał się do winy. Na pewnym etapie śledztwa twierdził nawet, że pomylił tę kobietę ze swoją żoną. Potem zaś utrzymywał, że nic nie pamięta.

Wątek żony Jerzego P. pojawia się również we wspomnieniach pierwszej ofiary. - Dwie kobiety, nie pamiętam, czy to była matka i żona, czy siostra i żona, dzwoniły w trakcie procesu do mojej mamy i straszyły moją mamę, że nas znają, wiedzą kim my jesteśmy, żeby jakoś załatwić tę sprawę - wspomina pani Zofia.

Maciej Muszyński, były policjant, który prowadził sprawę gwałtu sprzed 15 lat, wspomina, że Jerzy P. spodziewał się zatrzymania, o czym świadczyły przygotowania, jakich dokonał. - Lekarz, który przeprowadzał badania pana P. powiedział, że jeszcze nigdy nie widział tak wymytego, wyszorowanego człowieka - mówi były funkcjonariusz.

"Bab się czepiał na wsi"

Jerzy P. mieszka w małej miejscowości na wschodzie Polski. Jest po rozwodzie. Żona zostawiła go po drugiej sprawie o gwałt, wciąż jednak ze sobą mieszkają. Ich dom w czasie naszej wizyty jest pusty, a numer telefonu Jerzego P. okazuje się nieaktualny. W grudniu zeszłego roku była już żona złożyła zawiadomienie, że mężczyzna znęca się nad nią psychicznie.

Bliscy sąsiedzi Jerzego P. niechętnie o nim mówią. Im jednak dalej od domu Jerzego P., tym jednak bardziej rozwiązują się języki.

- Sześć lat temu u sąsiadów było wesele, w nocy o dwunastej, czy o drugiej, przyszedł i im samochody porysował. On tu się bab czepiał na wsi - mówi mieszkaniec dalszych okolic.

Zaburzenia u Jerzego P. badający sprawcę biegli stwierdzili już po pierwszym gwałcie. Odnotowali u niego drastyczne zawężenie zainteresowań do narządów płciowych kobiety i obniżenie samokontroli. Po drugim gwałcie jego ocena własnych działań była tak nieadekwatna, że - już z więzienia - pisał listy do swojej ofiary zaznaczając, że... gotowy jest jej wybaczyć.

Biegli stwierdzili także że Jerzy P. jest "seksualnym sadystą", i że "dewiacja ta ma tendencje do pogłębiania się". A także - że "pojawia się niebezpieczeństwo, że mężczyzna będzie popełniał kolejne, coraz bardziej agresywne gwałty".

Odwołała się

Rzecznik prokuratury odmówił komentarza przed kamerą. W pisemnej odpowiedzi informuje, że prokurator prowadzący znał przeszłość karną Jerzego P. Opisując przebieg zdarzeń przyjął wersję podawaną przez pokrzywdzoną i to ta wersja była podstawą ustalenia stanu faktycznego, a w konsekwencji podstawą umorzenia sprawy.

Pani Celina odwołała się od decyzji prokuratora o umorzeniu postępowania. - Powiedziałam sobie, że nie poddam się, dopóki ten mężczyzna będzie na wolności - mówi. Rozprawa odwoławcza odbędzie się w połowie lutego. Imiona ofiar gwałciciela zostały zmienione.

podziel się:

Pozostałe wiadomości