"Nie było żadnego podpalenia"

TVN UWAGA! 4126864
TVN UWAGA! 4126864
Trzy lata temu w domu w Jastrzębiu Zdroju w pożarze zginęła niemal cała rodzina: matka i czwórka dzieci. Przeżył najstarszy syn i ojciec, którego w nocy gdy trwał pożar nie było w domu. Po niemal rocznym śledztwie policja zatrzymała mężczyznę, Dariusza Perzyńskiego, pod zarzutem pięciokrotnego morderstwa. Trafił do aresztu śledczego, gdzie czeka na wyrok sądu. Jesteśmy pierwszymi dziennikarzami, z którymi Perzyński zgodził się porozmawiać. Cały czas utrzymuje, że to zwykłe nieporozumienie...

- Twierdzę, że jestem niewinny. Nie było żadnego podpalenia - zaczyna rozmowę Dariusz Perzyński. - Nie jestem idiotą. Gdybym nawet chciał doprowadzić do takiej tragedii, to pewnie bym to zrobił inaczej. Nawet pisałem panu prokuratorowi, że pewnie ilu jest mężów, tyle pomysłów na zabicie żony, a nawet razy trzy - twierdzi w rozmowie z naszym reporterem. Jak twierdzi, długo się nad tym zastanawiał w celi, gdy tylko do niej trafił.

Tragiczny pożar

W wyniku pożaru na miejscu zginęła Justyna i Agnieszka. Marcin i żona pana Dariusza, pani Joanna, zmarli w następnym dniu. Małgosia jeszcze przez trzy dni walczyła o życie w szpitalu, ale i ona umarła. Coś, co z początku wyglądało na nieszczęśliwy wypadek, szybko okazało się być podpaleniem. W kręgu podejrzanych znalazł się ojciec, którego nie było w domu, i syn, który przeżył. Po niespełna roku policja zatrzymała ojca, Dariusza Perzyńskiego.

- Proszę nie mówić, że ktoś wzniecił pożar, bo póki co jest to opinia biegłego pożarnictwa, który jeszcze nie zeznawał w sądzie - mówi Perzyński. - Ja ze swoim panem mecenasem udowodnię, że to jest jedna wielka obłuda i pomyłka. Nie było podpalenia, to jest nieszczęśliwy wypadek, zdarzenie losowe, tak to trzeba nazwać - stwierdza Perzyński.

Milion z polis

Opinia biegłego była jednak kategoryczna: było to podpalenie i to w sześciu miejscach równocześnie. Dariusz Perzyński zaś miał motyw: pieniądze. Na kilka dni przed pożarem ubezpieczył siebie i żonę na wypadek śmierci i dom od nieszczęśliwych zdarzeń. W sumie z polis uzyskałby około miliona złotych. Nie tylko nie miał alibi, ale też zdaniem policji w czasie, gdy wybuchł pożar, znajdował się w okolicy domu, a nie - jak wcześniej tłumaczył - w warsztacie stolarskim kilkanaście kilometrów dalej.

- Gdyby nawet wszystkie te polisy były czynne, gdyby nawet uzbierałby się z tego milion złotych, to to nie pokrywa nawet 30 procent moich długów. To nie ma sensu i logiki - twierdzi Perzyński. I dodaje, że "czeka, aż wytłumaczą mu, o co tu chodzi". - Gdybym nawet coś takiego planował, to przecież ubezpieczyłbym na 600, 700 tysięcy złotych, a nie na 300. Każda rzecz jest po prostu absurdalnie nielogiczna - tłumaczy Perzyński.

"Nie pamiętam, do kogo zadzwoniłem najpierw"

W miejscu, w którym rozegrał się dramat jeszcze nigdy nie byli dziennikarze. Syn Pana Dariusza, Wojtek, który jako jedyny przeżył pożar, zgodził się pokazać nam jego wnętrze. Przez trzy lata nikt tam nie sprzątał, wszystko pozostało jak w dniu po pożarze.

- Było ciemno, tak że tego zadymienia aż tak widać nie było. Aczkolwiek kiedy już byłem przy oknie, to kilkukrotnie próbowałem odejść od okna, chciałem pomóc jakby... - wspomina Wojtek i dodaje, że nie wiedział, co się dzieje z jego bliskimi. - Nie pamiętam do kogo zadzwoniłem najpierw. Wiem że na pewno zadzwoniłem zawiadomić służby. A potem dzwoniłem raz do mamy, raz do taty. Ale nikt nie odpowiadał - relacjonuje.

"Chciałem ten dom spalić"

Punktów, w których pojawił się ogień, było w domu sześć, w tym kilka w dolnych pomieszczeniach, w salonie i korytarzu. Dariusz Perzyński w śledztwie tłumaczył, że to on w dniu po pożarze próbował popełnić samobójstwo i spalić się w domu - stąd dodatkowe miejsca, w których pojawił się ogień. Jak twierdzi, po gaszeniu pożaru przez strażaków wszystko było bardzo mokre, dlatego mu się to nie udało.

- Ja tego dnia w panikę jeszcze nie wpadłem, ale potem, w sobotę, popełniłem czyn, którego się wstydzę. Naprawdę chciałem ten dom spalić popełniając samobójstwo. Ja tego nie udowodnię, bo nie ma świadka. Te trzy źródła podpalenia, worek i polary, one powstały dzień po tragedii, na sto procent - zapewnia Dariusz Perzyński.

"Nie jestem chodzącą świętością"

Po pożarze i pogrzebie mężczyzna wydał album upamiętniający swoich najbliższych. Jeździł też i opowiadał o swojej tragedii na spotkaniach oazowych, a także wybrał się z pielgrzymką do Ziemi Świętej gdzie poznał kobietę, panią Renatę, wdowę w jego wieku, z którą na jakiś czas się związał. O związkach jednak więcej nie chce mówić.

- Nie chcę się wybielać, bo nie jestem chodzącą świętością. W pewne tematy nie wchodzę, z szacunku do pani, z którą się chciałem związać. Dla mnie to było i jest bardzo ważne. To uczucie mi nie przeszło.

podziel się:

Pozostałe wiadomości