Policjanci zostawili konającego psa bez pomocy

TVN UWAGA! 198316
Był środek nocy, kiedy pan Paweł usłyszał przeraźliwy skowyt katowanego psa. By, go ratować wyskoczył przez okno. Od razu wezwał też policję. Funkcjonariusze przyjechali na miejsce, po czym... zostawili konającą sukę - z poderżniętym gardłem, zalaną krwią - w piwnicy.

Dorę skatował partner życiowy jej właścicielki. Mężczyzna wpadł w szał, kiedy zobaczył, jak jego ciężarna narzeczona karmi psa swoją porcją. Uznał, że to przez zwierzę kobieta odmawia sobie jedzenia i postanowił pozbyć się Dory.

"Usłyszałem przeraźliwe wycie"

- Była godzina druga, kiedy usłyszałem przeraźliwe wycie psa. Wychyliłem się przez okno i zobaczyłem, jak facet go katował. "Nie morduj, nie zabijaj tego psa" - darłem się. Ale bez skutku. On tego psa kopał, usiłował wgnieść go w ziemię. Wyskoczyłem przez okno i pobiegłem. Wtedy on zostawił tego psa i uciekł - relacjonuje pan Paweł.

Pies był w stanie krytycznym: miał poderżnięte gardło, krwawił, był potłuczony, ledwo się ruszał. Zanim przyjechał wezwany przez pana Pawła patrol, zwierzę ostatkiem sił wczołgało się do domu. Dyżurny policji skontaktował się z miejskim schroniskiem, ale tam nikt nie zainteresował się psem. Konające zwierzę policjanci zostawili, więc tam, gdzie je znaleźli. W piwnicy.

Nikt nie pomógł

Reporterka UWAGI! usiłowała ustalić, jak to możliwe, że nikt nie pomógł zwierzęciu. Od miejskiego urzędnika usłyszała, że w razie nagłych sytuacji do zwierzęcia zawsze można kogoś wezwać. - Dyżur lekarza weterynarii jest całodobowy. Ponadto w schronisku dla zwierząt również całodobowo dwóch pracowników czuwa, żeby w razie zaistniałej sytuacji odpowiednio zareagować - przekonuje Andrzej Śliwka z urzędu miasta Opoczna.

Dzięki temu jednak, że wszystkie rozmowy dyżurnego oficera policji są rejestrowane, wiadomo, że gdy zadzwonił w sprawie Dory do schroniska, usłyszał, że nie ma lekarza, mógłby udzielić pomocy. - Ktoś tu kłamie? - dopytuje reporterka.

- Widocznie gdzieś ten kontakt nie został dopełniony... - stara się tłumaczyć wpadkę urzędnik. W końcu jednak przyznaje, że ktoś w tej sprawie może kłamać.

"Zrobiliśmy, co się dało"

Policjanci, którzy zostawili konającego psa w piwnicy, nie mają sobie nic do zarzucenia. - W mojej ocenie zrobiliśmy w tej sprawie to, co się dało - mówi Barbara Stępień z komendy powiatowej policji w Opocznie.

Jednak to dzięki reakcji pana Pawła, a nie policji, udało się uratować cierpiące zwierzę. Widząc bezradność funkcjonariuszy, wykonał jeszcze jeden telefon: do Grzegorza Bielawskiego, który w Tomaszowie Mazowieckim prowadzi Pogotowie dla Zwierząt. Ten ponownie skontaktował się z policją.

- Dyżurny policjant był obojętny, kiedy do niego zadzwoniłem - relacjonuje Bielawski, który w środku nocy przyjechał ratować Dorę. Od policjanta usłyszał, że ma robić "jak uważa" i że "on go nie zamawia", ale mimo to szybko pojechał na miejsce. - Zobaczyłem przerażający widok: psa z podciętym gardłem, całego zakrwawionego. Trzęsącego się, schodzącego z tego świata - wspomina.

Szczęście w nieszczęściu

Dora miała dużo szczęścia. - Rana cięta na szyi była bardzo głęboka, ale doszło tylko do uszkodzenia skóry i mięśni - mówi weterynarz, Małgorzata Mikuła. Pomimo że od traumy minęło zaledwie kilka dni, suczka jest otwarta i przyjaźnie nastawiona do ludzi. To zwiększa jej szansę na szybkie znalezienie nowego domu. Do Pogotowania dla Zwierząt już zgłaszają się chętni, którzy chcą ją adoptować.

Policja wszczęła wewnętrzne postępowanie, które ma wyjaśnić, czy doszło do złamania procedur i niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy. Mężczyzna, który skatował Dorę, przyznał się do winy. Został objęty dozorem policji i grozi mu do 3 lat więzienia.

podziel się:

Pozostałe wiadomości